Tylko zwycięzca tego turnieju otrzyma bilety do Tokio. W niderlandzkim Apeldoorn startują dziś zawody kwalifikacyjne siatkarek. Bój o igrzyska rozpoczynają także Polki, które już dziś o 16:00 zmierzą się z Bułgarkami. To już ostatnia szansa na zdobycie olimpijskiej kwalifikacji dla ośmiu reprezentacji Starego Kontynentu. Oprócz dwóch dzisiejszych rywali o awans powalczą reprezentacje Niderlandów i Azerbejdżanu, które wystąpią w grupie A oraz Turcji, Belgii, Niemiec i Chorwacji w grupie B. Jak dotychczas, udział w igrzyskach zapewniły sobie trzy ekipy ze Starego Kontynentu: Włochy, Rosja oraz Serbia. O tym czy biało-czerwone stać na wygranie turnieju i na awans – z byłym siatkarzem Witoldem Romanem rozmawia Paweł Pawłowski.

Paweł Pawłowski RMF FM: Czego przed tym turniejem - jako kibic i jako ekspert - boi się Witold Roman?

Witold Roman: Jako kibic boję się, że ten turniej nie do końca spełni nasze oczekiwania. Oczywiście chciałbym bardzo, aby Polska awansowała. Tak jak wszyscy, będę trzymał kciuki od początku do końca. Chciałbym również tego, żebyśmy cieszyli się grą naszego zespołu. Chciałbym, żeby atmosfera - o której było dość głośno w ostatnim czasie - była w tym zespole jak najlepsza. To są rzeczy, o których mógłbym mówić, jako kibic. Jeśli chodzi o to, jak miałbym wypowiedzieć się jako osoba będąca w środowisku, to powiedziałbym w ten sposób: pomimo wielkiego serca i całego swojego zaangażowania kibicowskiego, po prostu bałbym się o wynik.

Oczywiście wszyscy bardzo chcemy, ale czy jesteśmy w stanie - dopiero się przekonamy. Zdaję sobie sprawę z tych zawirowań, które były w ostatnim czasie. Te zawirowania na pewno utrudniają spokojne spojrzenie na ten zespół. Tak naprawdę boję się tego, że nasze oczekiwania będą tak duże, że jeśli by się - nie daj Boże - nie udało, to nasza frustracja będzie tak duża, że będziemy znowu szukać jakiegoś dodatkowego powodu, dla którego nie udało się awansować.

Trzymając kciuki i będąc całkowicie z tą drużyną, proszę zdawać sobie sprawę z tego, że to zespół dopiero na dorobku. Zespół, który dopiero ma znaleźć się wśród 12 najlepszych drużyn na świecie, które będą grały w najważniejszym turnieju czterolecia. Czy się tam znajdzie? Decyduje o tym wiele czynników. Również o dyspozycji przeciwników. I powiedzmy sobie szczerze: to na razie przeciwnicy w wielu wypadkach są wyżej notowani i my - przez to serce i miłość do siatkówki - chcemy się znaleźć wśród najlepszych, ale czy jesteśmy na to gotowi? Na to pytanie chyba nikt nie jest w stanie dziś odpowiedzieć. Przede wszystkim to dziewczyny muszą sobie powiedzieć w głowie: chcemy się tam znaleźć i walczymy do samego końca.

Mówi pan trochę głosem trenera Nawrockiego. Ale nie wchodząc już w szczegóły dotyczące atmosfery, chciałbym zapytać, czy po tym, co się wydarzyło, jest szansa, że ta drużyna wciąż będzie skonsolidowana i wciąż będzie grała jako zespół, jako maszyna?

Ten zespół ma sobie coś do udowodnienia. To drużyna, która zrobiła ogromny postęp. Prawdziwą odpowiedź na tak zadane pytanie będziemy znali wtedy, kiedy zaczną się schody i kiedy nie będzie nam się grało łatwo; kiedy rzeczywiście trzeba będzie dodać coś od siebie. Być może serce, być może obciążenie większe niż się normalnie by wzięło i również - tak bym to nazwał - taką obywatelską odpowiedzialność za wynik. Czyli ktoś musi powiedzieć: ja biorę na siebie odpowiedzialność, ja tę piłkę przyjmę i ja skończę tę akcję. To są takie rzeczy, które wielkie zespołu wykuwają właśnie na takich turniejach. Nasz zespół dopiero się tego uczy. Zobaczymy czy są już zawodniczki gotowe do wzięcia większej odpowiedzialności, obarczonej ryzykiem, że się nie uda. Bardzo wierzę w to, że mamy już takie gwiazdy - typu Malwina Smarzek-Godek, albo Joanna Wołosz. Myślę, że to jest najważniejsze, że trzeba dać coś dodatkowo z siebie i żeby w takim momencie przełomowym dla jakiegoś meczu, nie zabrakło tego dodatkowego zaangażowania. Myślę, że dziewczyny dadzą z siebie wszystko. Trzymajmy kciuki, bo cóż nam zostaje? Dziś mamy to, żeby trzymać kciuki i liczyć na to, że ta drużyna wie, czego chce i jedzie tam, by wywalczyć awans olimpijski.

Mówi pan o braniu odpowiedzialności. Do tej pory taką osobą była Malwina Smarzek-Godek. Jak trwoga, to piłka wędrowała do Malwiny. Ale na mistrzostwach Europy pojawiła się Magdalena Stysiak, która - jak się okazuje - ma nerwy ze stali. Myśli pan, że powoli ona może przejmować część odpowiedzialności od Malwiny?

Myślę, że tak. Po pierwsze dlatego, że gra we Włoszech i to wielki plus tej zawodniczki. Po drugie, jeśli chcemy marzyć o wielkiej drużynie i sukcesach międzynarodowych oraz o tym, by reprezentacja wróciła na miejsce, które się nam należy, to uważam, że jest to dla niej nie tylko moment, w którym musi ktoś pomóc. Jeśli jesteśmy do tej pory - przepraszam za stwierdzenie i mam nadzieję, że dziewczyny się na mnie nie obrażą - zero jedynkową drużyną; w sensie takim, że mamy Smarzek i jak nam ona skończy piłkę to dobrze, a jak coś się jej przytka, to może być różnie. Gdy dziś rozłożymy to na dwa elementy w ofensywie, to może wyglądać dużo lepiej i być dużo większym zagrożeniem dla wszystkich przeciwników. Mamy wybitne zawodniczki w reprezentacji, ale mamy tez dwie, które mogą być tak zwanym odwołaniem. Czyli kiedy nie ma przyjęcia i rozegrania, gramy wysoką piłkę do Smarzek lub Stysiak i wtedy jest szansa na skończenie akcji.

A ja się trochę tych sytuacyjnych piłek boję. Przed mistrzostwami Europy rozmawiałem na ten temat z dziewczynami, które mówiły, że jest kłopot z tymi sytuacyjnymi piłkami. Nie boi się pan, że właśnie to jest elementem siatkarskiego rzemiosła, którym możemy dużo przegrać?

Dziś to najtrudniejsza sytuacja - granie piłek wysokich. To wymaga wielkiej odpowiedzialności od zawodniczki, która dostaje taką piłkę. Wymaga to wielkiej umiejętności wystawienia przez zawodniczki z pola, które biorą na siebie odpowiedzialność za odbicie jej - przepraszam - palcami a nie widłami. Ta piłka musi być idealnie postawiona. Musi być tez asekuracja. To jeden z najbardziej podstawowych elementów, który pokazuje czy zespół gra od samego początku do samego końca. Z drugiej strony czasami bardzo trudno rozegrać piłkę do tyłu, do Smarzek, bo ta piłka jest tak przyjęta, że właściwie nie ma z tego jak zaatakować. Więc takie odwołanie, będące prawie po przekątnej, powoduje, że mamy kolejną możliwość. Właśnie granie tych wysokich piłek, pokaże prawdziwą siłę atakujących. Pokaże też bardzo mocno, jak ten zespół potrafi wspólnie grać i wygrywać.