"Proxima Centauri staje się dla nas wrotami do całej galaktyki. Kiedyś myśleliśmy, że będzie warto tam polecieć. Teraz już wiemy, że musimy tam polecieć, bo nigdzie bliżej nic lepszego nas nie spotka" - mówi gość "Dania do myślenia", Karol Wójcicki, astronom. "Jeszcze do niedawna sam powiedziałbym, że to jest czyste science fiction, że przyrównując ten lot do lotu pasażerskim samolotem, to byłoby jakieś 5 milionów lat" - uważa astronom. "Teraz taka sonda mogłaby już dolecieć do tego układu w perspektywie życia jednego człowieka".

"Proxima Centauri staje się dla nas wrotami do całej galaktyki. Kiedyś myśleliśmy, że będzie warto tam polecieć. Teraz już wiemy, że musimy tam polecieć, bo nigdzie bliżej nic lepszego nas nie spotka" - mówi gość "Dania do myślenia", Karol Wójcicki, astronom. "Jeszcze do niedawna sam powiedziałbym, że to jest czyste science fiction, że przyrównując ten lot do lotu pasażerskim samolotem, to byłoby jakieś 5 milionów lat" - uważa astronom. "Teraz taka sonda mogłaby już dolecieć do tego układu w perspektywie życia jednego człowieka".
Karol Wójcicki /Kamil Młodawski /RMF FM

Tomasz Skory: Kiedy parę dni temu ogłoszono odkrycie Proximy B - planety, która może stać się nową Ziemią, masa ludzi powiedziała sobie: "Wow" i natychmiast pojawiły się spekulacje, publikacje, mówiące o tym, że pewnie jest tam woda, więc może i życie. Ruszyła lawina ogórkowych domysłów, co też tam może być... Bądźmy jednak szczerzy - Proximy B nikt nie widział, tak?

Karol Wójcicki: Zgadza się.

Jak rozumiem, jest to planeta krążąca wokół Proximy Centauri, którą też nie bardzo widać i istnienie tej planety jest raczej założeniem niż faktem.

W nocy jest tak, że nie zawsze musimy coś widzieć, żeby wiedzieć, że naprawdę istnieje. Tak jest w przypadku tej planety. Planety pozasłoneczne w ogóle odkrywamy w taki sposób, że ich nie widzimy - nie obserwujemy ich, nie jesteśmy w stanie ich bezpośrednio dostrzec. Nikną w bardzo silnym blasku swoich gwiazd. My widzimy ich wpływ na macierzystą gwiazdę, jak ta planeta przechodzi przed gwiazdą i powoduje delikatny spadek jej jasności. W tym przypadku miota nią swoją grawitacją na lewo, prawo, do przodu, do tyłu - powodując zmianę blasku gwiazdy. Trochę tak jak zmienia się dźwięk przejeżdżającej karetki. Kiedy się do nas zbliża - narasta, a kiedy odjeżdża efekt dźwiękowy spada - efekt Dopplera. W ten sposób ją odkryliśmy.

Wiemy, że tam jest, bo musi tam coś być, ale nie wiemy dokładnie co. To skąd wiemy, że to coś ma 1/3 masy Ziemi, że rok trwa 11 takich ziemskich dni z kawałkiem, że jest zawsze zwrócone jedną stroną w stronę gwiazdy macierzystej - czerwonego karła, Proximy Centauri. Skąd to wiemy?

To wynika z tego, że całkiem nieźle poznaliśmy nasz układ słoneczny. Potrafimy matematycznie i fizycznie wyliczyć różne rzeczy. Kiedy odkrywamy ciało niebieskie o takiej masie... Masę jesteśmy w stanie poznać po sposobie, w jaki ta gwiazda zmienia swój blask. Jakby bardzo nią miotało, wiedzielibyśmy, że jest to bardzo duża planeta -ciężka, masywna. Wtedy domyślalibyśmy się, że jest to raczej planeta gazowa, bo bardziej masywne przybierają formę gazową. Tutaj mamy planetę, która jest tylko nieco bardziej masywna od Ziemi. Przypuszczamy - też nie na 100 proc., ale z dużą dozą prawdopodobieństwa, że jest to planeta skalista, o rozmiarach zbliżonych do Ziemi. Kiedy mamy relację planety z niewielką gwiazdą i wiemy też, ile takie gwiazdy żyją - to podejrzewamy, że ona mogła już dojść do takiej równowagi, jeśli chodzi o czas obrotu wokół swojej...

... ale to jest piętrowe spekulowanie.

My wiemy, że tak się wydarzy z Ziemią. Tak się wydarzyło z księżycem. Przecież Ziemia też cały czas spowalnia swój obrót wokół własnej osi. Księżyc już na tyle spowolnił swój obrót i zrównał się z ruchem obiegowym dookoła Ziemi, że też jest do nas skierowany jedną stroną. My też takie rzeczy obserwujemy. Gdy widzimy pewnego rodzaju obiekty to przypuszczamy. Oczywiście jest pewna doza nieprawdopodobieństwa, ale z dużą pewnością możemy powiedzieć, że ta planeta zachowuje się właśnie w ten sposób, że po jednej stronie cały czas trwa dzień, a po drugiej noc.

A czy z całą pewnością i czy w ogóle możemy mówić, że istnieje tam atmosfera, woda?

Zerową. To jest najlepsze. To był news, który obiegł całe media, był najbardziej sensacyjny, aczkolwiek nie miał żadnych podstaw w rzeczywistości. My wiemy, że ta planeta krąży w strefie dookoła swojej macierzystej gwiazdy. Ta strefa jest definiowana przez rozmiar, temperaturę, typ.

Strefa życia, tak?

Niektórzy nazywają to bardzo bajkowo: "strefą złotowłosej" - jak z tej bajki, że miała zupę ani nie za ciepłą, ani za zimną - miała zupę w sam raz. Czyli obszar, w którym temperatury są takie, że mogłaby tam występować woda w stanie ciekłym, gdyby woda tam była. Ale nie mamy bladego pojęcia, czy jest tam woda, ani czy jest atmosfera, która umożliwiałaby występowanie wody w stanie ciekłym. 

Planeta znajduje się ponad cztery lata świetlne od Ziemi, jest najlepszą hipotezą wyjaśniającą miotanie się Proximy Centauri. Możemy ją kiedyś zobaczyć - tę nową Ziemię? 

Chyba dopiero, jak tam polecimy. Chociaż w ostatnich latach coraz częściej pojawiają się pojedyncze zdjęcia egzoplanet. Coraz lepiej wykształcamy różne techniki obserwacyjne, mamy coraz dokładniejsze teleskopy - można spodziewać się, że za kilka, kilkanaście lat będziemy w stanie zrobić jej zdjęcie. Póki co jej zobaczenie wiązałoby się raczej z lotem do tego układu planetarnego. 

W grę wchodzi tranzyt, czyli przejście planety na tle jakiejś gwiazdy, albo samej gwiazdy Proximy Centauri. Tylko diabli wiedzą, kiedy i czy w ogóle to może nastąpić.

W tym przypadku to raczej nie nastąpi. Kiedy odkrywamy planety, które krążą w płaszczyźnie naszego patrzenia i mogą zakrywać gwiazdy - wiemy o tym od samego początku. Proxima Centauri była obserwowana od wielu lat. Biorąc pod uwagę, że okres obiegu planety wokół gwiazdy to zaledwie 11 dni, to obserwowalibyśmy takich tranzytów bardzo dużo. Ona krąży po takiej płaszczyźnie, że z naszej perspektywy nie przechodzi przed gwiazdą - stąd trzeba było użyć innych metod obserwacyjnych, żeby ją dostrzec.

A jakby zastosować swego rodzaju kosmiczny peryskop? Takie coś zza rogu? Umieścić gdzieś w przestrzeni kosmicznej teleskop połączony z Ziemią, który mógłby zaobserwować...

Aby taki manewr zrobić, trzeba byłoby polecieć teleskopem, jeszcze dalej niżbyśmy mieli do Proximy.

Koronne pytanie, wokół którego krąży wyobraźnia nas wszystkich od mniej więcej tygodnia - skoro to jest najbliższa Ziemi planeta, na której panują zbliżone do naszych warunki... Niewiele o niej wiemy, ale liczymy, że możemy się tam natknąć na życie - chociaż niekoniecznie. Kiedy tam polecimy i zrobimy sobie "selfie"? Mamy na to szanse?


To jest chyba najciekawsza rzecz w całej tej historii. Jeszcze do niedawna sam powiedziałbym, że to jest czyste science fiction, że przyrównując ten lot do lotu pasażerskim samolotem, to byłoby jakieś 5 milionów lat. Najszybsze sondy wystrzelone teraz w kosmos, leciałyby tam kilkanaście tysięcy lat. Ale kilka miesięcy temu był news, że Stephen Hawking wraz z rosyjskim miliarderem, którego nazwiska już nie pamiętam, postulowali stworzenie misji "Breakthrough Starshot". Ta misja miałaby na celu wysłanie miniaturowych sond wielkości znaczka pocztowego przy pomocy gigantycznych żagli napędzanych wiązką bardzo silnego lasera wystrzelonego z Ziemi. Oni chcą właśnie polecieć do Proximy Centauri, zanim ogłoszono odkrycie planety w tym układzie gwiezdnym.

Teraz już wiedzą, gdzie tę sondkę wielkości znaczka pocztowego skierować. Żagiel kosmiczny, jakieś fotony - czy to jest realne?

Okazuje się, że przy pomocy takiego żagla, oni będą w stanie rozpędzić się do 20 proc. prędkości światła. To nadal wydaje się być mało, ale taka sonda mogłaby już dolecieć do tego układu w perspektywie życia jednego człowieka.

1/5 prędkości światła, czyli za 22 lata mamy sondę na Proximie B. Kolejne cztery i pół roku i zaczynają do nas docierać sygnały wysyłane przez tę sondę - bo to 4 lata świetlne.

Jeszcze poczekajmy 10 lat na rozwinięcie odpowiedniej technologii, żeby to w ogóle wdrążyć wszystko w życie - faktycznie za 40 lat moglibyśmy spodziewać się pierwszych obrazów z tego układu planetarnego. To jest szalenie ekscytujące. Okazuje się, że ta Proxima Centauri staje się dla nas wrotami do całej galaktyki. Kiedyś myśleliśmy, że będzie warto tam polecieć. Teraz już wiemy, że musimy tam polecieć, bo nigdzie bliżej nic lepszego już nas nie spotka.

Chciałem powiedzieć: "wracamy na Ziemię", ale nie zostaliśmy dzisiaj na Ziemi.