Według statystyk polski użytkownik internetu spędza dziennie przed monitorem 4,5 godziny. Mobilnie przed tabletem lub smartfonem 1,5. Razem daje to 6 godzin. Ponad 1/3 tego czasu - to czas spędzony w mediach społecznościowych. O tym jak się bada i analizuje naszą aktywność w internecie Tomasz Skory rozmawia z Janem Zającem, psychologiem, badaczem internetu, prezesem firmy Sotrender.

Tomasz Skory: Według statystyk polski użytkownik internetu spędza dziennie przed monitorem 4,5 godziny. Mobilnie, przez tablet albo smartfon 1,5  - to razem 6 godzin. Ponad 1/3 tego czasu - to czas spędzony w mediach społecznościowych - czyli 2h. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że każda aktywność nie tylko jest rejestrowana, ale może być poddana analizie i wykorzystana - pan właśnie to robi? 

Jan Zając: Na szczęście nie każda. Dużą część stanowią aktywności publiczne. Jeśli udzielamy się w internecie - na Facebooku, Twitterze, YouTubie, profilach publicznych, coś komentujemy, polubimy, udostępnimy dalej...

Zostawiamy po sobie ślady.

Te ślady są analizowane. Po pierwsze - przez same serwisy, dla których jest to główna przewaga konkurencyjna - dla Facebooka na przykład. Po drugie - przez firmy, które chcą badać, poznawać ludzi, ale też prowadzą badania marketingowe.

Co robimy siedząc dwie godziny dziennie na "Fejbuniu" - jak mówią niektórzy? To jest czas spędzony produktywnie? Czy wymiana zdjęć kotów i nie najmądrzejszych filmików?

To zależy. To może być czas spędzony produktywnie - pewnie dla niektórych dziennikarzy Facebook jest bardzo dobrym źródłem informacji - tego, co się dzieje, dotarcia do ciekawych linków. Może być spędzany produktywnie w sensie kultywowania relacji z bliskimi - co się u kogo stało, kto wyszedł za mąż, kto zmienił partnera, komu się dziecko urodziło - to jest bardzo ważny obszar naszego życia. Oczywiście świetnie służy do zabijania i tracenia czasu, prokrastynacji...

Sotrender używa narzędzi do badania, mierzenia, układania w słupki, histogramy wszystkiego tego, co ludzie na "Fejbuniu", Twitterze, YouTubie, Instagramie robią. Trochę to szpiegowskie zajęcie - do czego to może służyć?

Można to wykorzystać, żeby poznać, co ludzi interesuje, o czym myślą i mówią - powiedzmy, że jest to część ich myśli, która jest przekazywana na wypowiedzi w mediach społecznościowych - to jest główny obszar naszych zainteresowań do mierzenia konkretnych działań marketingowych. Tak jak każdy obszar naszego życia - media społecznościowe są coraz częściej miejscem, gdzie firmy emitują swoje reklamy, prowadzą działania marketingowe i muszą mierzyć do kogo trafiły, czy zrobiły to lepiej niż konkurenci.

To jest statystyka - temu rośnie, temu spada, ten aktywny, ten zamilkł - co z tego wynika?

Taka analiza cieszyła się największym zainteresowaniem - ten wydał tyle pieniędzy, ten tyle...

Mnie zaintrygowała przedwakacyjna analiza dotycząca zachowań klientów, bywalców polskich festiwali. Wykazała nie tylko tendencje do lajkowania jednych, a ignorowania innych, ale i związki między imprezami - liczbę tych, którzy są wspólnymi klientami różnych festiwali. Zwieńczeniem tego było to, kto na którym festiwalu kogo lubi oraz repertuar - jaki wykonawca powinien gdzie zagrać, żeby jak największa liczba ludzi była zadowolona. To jest przerażająco technokratyczne podejście do sztuki.

Uważam, że poza danymi, którymi przecież rozgłośnie też się posługują - mają playlisty, słuchalność, patrzą jak są odtwarzane poszczególne utwory - jest zawsze redaktor, kurator. Ktoś, kto organizuje, zaprasza, dobiera według własnego gustu...

Nie ma pan poczucia, że uczestniczy w grze korporacji o klienta? W światowym spisku wobec nieszczęśników, którzy w dobrej wierze wykładają swoje dane na serwisach społecznościowych? A one są wykorzystywane przez złych ludzi, którzy potem sprzedają im różne rzeczy...

My nie jesteśmy korporacją. Jesteśmy polską, niewielką firmą, gdzie pracuje 20 osób.

Ale korporacje korzystają z waszej działalności.

Mamy bardzo jasno postawioną granicę - bierzemy tylko i wyłącznie aktywności w miejscach publicznych, czyli na fanpagach - nie wchodzimy w profile prywatne użytkowników. Jest to zgodne z regulaminem Facebooka i zgodne z przepisami prawa. Moim zdaniem także etyczne. Są też tacy, którzy działają nieetycznie i warto o tym wiedzieć - nie tylko jeśli chodzi o media społecznościowe, ale też wykorzystanie naszych maili, telefonów...

Działanie firm badawczych serwisów społecznościowych przypomina badanie neuronaukowców, którzy nie muszą już nawet pytać ludzi, czy wolą toaletowy o zapachu cytryny czy lawendowy. Zakładają człowiekowi na głowę czapeczkę z czujnikami, dowiadują się bezpośrednio od jego mózgu - nie od niego - podświadomie i absolutnie prawdziwie, czego ludzie chcą. Tak jest z badaniami serwisów społecznościowych?

Tak, ale coraz częściej robi się badania tzw. niereaktywne - nie są to deklaracje, ankiety - tylko to, w jaki sposób zbieramy i przetwarzamy dane o zachowaniach ludzi w różnych sytuacjach. Badania związane z kontekstem zakupów to jest bardzo ważny obszar. Nie trzeba nawet neuronauki - bardzo dużo daje zainstalowanie kamer i specjalnych czujników, które pokazują, jak ludzie przemieszczają się po centrum handlowym, w jakie miejsca patrzą na półki w supermarkecie, między jakimi półkami chodzą. To są wszystko bardzo ważne informacje dla tego, kto później sprzedaje towary.

Klienci niekoniecznie zdają sobie z tego sprawę - dobrze, że mówimy o tym. Ludzie godzą się na to, bo trudno bez tego żyć. Facebooka używa prawie 2 mld ludzi - ta liczba wciąż rośnie. Nie ma pan skrupułów, że część z nich nie wie, że zostawiając w sieci dane o swoich upodobaniach muzycznych, kulinarnych, książkowych, zostawiając dane na temat tego z kim się kontaktują, na jakie koncerty poszli itd. - tak naprawdę obnażają się?

Jest poziom danych, do których bardzo ciężko dojść, które Facebook wykorzystuje,  natomiast inne podmioty raczej nie. Na które koncerty poszli rzeczywiście - to jest nie do wyciągnięcia. Mamy informacje o tym, kto deklarował, kto lubił. Udostępnią dalej, ale ktoś może nie udostępnić, nie lubić. Jest dużo osób, które świadomie starają się na Facebooku nic nie pisać, nie pokazywać swoich sympatii politycznych - niezależnie od tego, czy przejawiają.

A propos polityki - muszę przywołać historie. Te badania są potrzebne choćby przez sytuacje z 2012 roku. Kancelaria premiera Tuska w czasach burzliwego sporu o ACTA na początku roku miała nieczynną, bo zhakowaną przez złych ludzi stronę. Przeniosła się na Facebook i tam została zasypana protestami "Nie dla ACTA". Te posty wykasowała i twierdziła, że chodziło tam tylko o hejt i dlatego je wykasowała. Wy mieliście zapisanych kilka tysięcy wyrzuconych postów, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że KPN mija się z prawdą i kasuje głosy krytyczne.

Czy zdarzyły się podobne historie, próby zafałszowania rzeczywistości? PRZECZYTAJ CAŁĄ ROZMOWĘ NA RMF CLASSIK