„Próbą walki na podwórku ze wszystkimi kolegami” - nazwał działania polskiego rządu na arenie międzynarodowej ambasador Jan Wojciech Piekarski z Europejskiej Akademii Dyplomacji. „Rezultat jest taki, że potem muszę iść do domu, bo nie mam się z kim bawić i jestem zupełnie sam” – dodał były dyplomata. Gość Tomasza Skorego w "Daniu do Myślenia" komentował aktywność Polski w polityce zagranicznej. Wskazywał na to, że nasz kraj traci dobrą pozycję, na jaką pracował od okresu przełomu politycznego w 1989 roku. Gość porannej rozmowy w RMF Classic mówił też, że Polska w swojej działalności w organizacjach międzynarodowych powinna być przykładem dla innych krajów jak budować i wspierać demokracje. Przykładem, jakim była w ciągu ostatnich 25 lat.

Tomasz Skory: Dziś miał być w Polsce prezydent Francji François Hollande. Wizyta została odwołana - w zamian mamy krępujące rozważania, kto kogo uczył jeść widelcem kilkaset lat temu. Co w świecie dyplomacji oznacza powiedzenie przez wysokiego przedstawiciela rządu: "Francuzi to ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu"?

Jan Wojciech Piekarski: To, że ten wysoki przedstawiciel polskiego rządu nie powinien zabierać głosu w sprawach dotyczących relacji z innymi krajami. W takich relacjach powinniśmy zabiegać o to, żeby mieć sympatię innych krajów, pozyskiwać ich poparcie w różnych sprawach. W sprawach trudnych można przecież negocjować, żeby poprawiać atmosferę - nie trzeba konfliktować tych spraw.

Może to wskazuje linię obrony.

To konfliktuje - powiedziałbym - obraża. Abstrahuję od tego, czy ich uczyliśmy, czy nie. Takich słów nie powinno się używać.

Wiemy to? Uczyliśmy czy nie? Podobno Henryk Walezy tylko zajumał nam komplet widelców, bo mu się spodobały  - we Francji były one znane.

To nie ma żadnego praktycznego znaczenia dla sprawy. Natomiast to bardzo niegrzeczne, obraźliwe w stosunku do Francuzów i ich kultury - również do kultury codziennego bycia. Przecież pojęcie savoir vivre to jest pojęcie francuskie, a nie nadwiślańskie.

"Dał nam przykład Bonaparte" - a nie my Bonapartemu.

Umieściliśmy to w polskim hymnie.

Ostatnie miesiące, zwłaszcza dni - to czas nowego spojrzenia na skostniałe zasady dyplomacji. Nie kupiliśmy francuskich śmigłowców - w zamian za to Francuzi odebrali nam status oficjalnej delegacji Polski na międzynarodowe targi uzbrojenia Euronaval, gdzie chcieliśmy doprowadzić do kupna łodzi podwodnych. Przekładając to z języka dyplomacji na potoczny, zrozumiały dla wszystkich - jesteśmy w stanie wojny dyplomatycznej z Francją?

Ujawnianie tego faktu jest niespotykaną praktyką. Czy pismo, które otrzymuje attache wojskowy musi natychmiast znaleźć się na Twitterze, musi być komentowane...

Zwykle pisma attache wojskowych tam nie trafiają.

Mają charakter poufny. Ze strony Francuzów to jest jednoznaczny sygnał, że nie interesuje nas negocjacja sprzętu morskiego, wojskowego dla Polski - w świetle doświadczenia, które mieliśmy przy negocjacji helikopterowej.

Może to jest tylko taktyka negocjacyjna? Takie wzbranianie się, swego rodzaju kokieteria, utarcie nosa?

Ten sam minister z radością powiedział: "Dzięki Bogu, odpadł nam jeden parter. Będziemy mogli śmiało negocjować z innymi".

Kompromitują się obie strony - jedna tupetem, druga małostkowością.

Pan mecenas Kownacki był bardzo dobrym prawnikiem, mecenasem. Teraz jest zdyscyplinowany wobec swojego szefostwa - wiceszefa Ministerstwa Obrony Narodowej. Daleko mu do dyplomacji.

Polska ubiega się od paru tygodni o status niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ na lata 2018-2019. Wśród stałych członków Rady Bezpieczeństwa są Francja, Rosja i Stany, z którymi dyplomatycznie nam kuleją rozmowy. Mamy szanse - przy takim prowadzeniu naszej dyplomacji - na ten status?

Wydaje mi się, że komplikujemy sobie sytuację. Są jeszcze inni kandydaci na to miejsce z naszej grupy - np. Bułgaria, która nie konfliktuje się ani z Rosją, ani z Francją. Poparcie wszystkich stałych członków Rady Bezpieczeństwa jest niezbędnym elementem, żeby zostać wybranym. Nie wystarczy tylko większość - trzeba mieć również zgodę 5 krajów.

Przekonamy się za parę miesięcy. Ostatnio mamy sporo wydarzeń, które definiują skostniałe zasady dyplomacji. Kiedy wysoki przedstawiciel państwa polskiego, marszałek Senatu mówi, że zawiódł się na Komisji Weneckiej, która jest - według niego -stronnicza, że jej członkowie powinni pojechać do Turcji - tam zająć się naruszaniem prawa... To jest jeszcze w obrębie zasad akceptowalnej, oszczędnej aprobaty czy dezaprobaty? Czy już poza nim?

Dyplomata nie powinien bronić swojego stanowiska, wskazywać palcem na innych i pokazywać: "Was murzynów biją". Czy też w tym przypadku: "Popatrz jakie są naruszenia praw człowieka w Turcji". Komisja się tym nie zajmuje. Jeżeli ma się argumenty - trzeba bronić swojego stanowiska. Skoro pan poseł i przewodniczący Komisji Piotrowicz ma tak mocne argumenty w sprawie zgodności z prawem, z zasadami demokracji, przepisów dotyczących ustaw o Trybunale Konstytucyjnym... Trzeba jechać do Wenecji i śmiało to przedstawiać - mówić: "Mamy rację". Tylko, że nie mamy racji, dlatego boimy się tam pojechać.

Kiedy dezawuowane są działania Komisji Weneckiej i ignorowane działania Komisji Europejskiej, która wdrożyła procedurę nieprzyjemną, uznawaną - uchwałą sejmu - za naruszenie naszej suwerenności... To jest jeszcze dyplomacja?

To jest próba walki na podwórku ze wszystkimi kolegami. Rezultat jest taki, że muszę iść do domu, bo nie mam się z kim bawić - jestem zupełnie sam. To samo jest w dwustronnych stosunkach - również na forum organizacji międzynarodowych. Organizacje międzynarodowe są bardzo ważnym partnerem - płaszczyzną obrony naszych interesów. Unia Europejska, NATO, różnego rodzaju Komisje - w tym Wenecka, Praw Człowieka... To są fora, na których powinniśmy być przykładem. Byliśmy - przez wiele lat Rzeczypospolitej - krajem, który był podawany za przykład innym, który wychodził z opresyjnych reżimów, budował demokrację.

Jak się ma spór między Kaczyńskim a Tuskiem na gruncie protokołu dyplomatycznego? Przeczytaj całą rozmowę na www.rmfclassic.pl