Skoro już mówiliśmy o tajemniczych śmierciach i zagadce smoleńskiej, to ja chciałbym jeszcze przywołać pana doświadczenia jako reportera, reportera na Wchodzie. Pan w książce "Rury pod specjalnym nadzorem" przywołuje tajemnicze okoliczności śmierci generała Aleksandra Lebiedzia.  Proszę przypomnieć, jakie ambicje miał generał i co go spotkało?

Ja miałem zaszczyt spotkać generała Lebiedzia w Groznym w Czeczenii. Byłem wojennym korespondentem i nawet swego rodzaju konsultantem czeczeńskiego prezydenta Asłana Maschadowa. Generał Lebied był przeciwnikiem Czeczenów, natomiast był to człowiek honoru i godności, mający zresztą polskie korzenie, o czym się w Polsce nie wie. Generał Lebied występując w Groznym miał audytorium sześciu tysięcy uzbrojonych ludzi. Coś powiedział nie tak i poszedł szmer po całym podwórcu takiego pałacyku, gdzie on występował. Wszyscy repetowali karabiny! On się nie przejął, mówił dalej. Frazę, którą wypowiadał, zakończyły oklaski. Ten człowiek był niebezpieczny, bo miał kilkutysięczną przeszkoloną gwardię tak zwanych afgańców, którym zakazano picia alkoholu codziennie. Ten człowiek administrował ogromnym obszarem, na którym były złoża gazu.

I miał ambicje polityczne.

Miał ambicje kandydowania na szefa tegoż jeszcze wówczas imperium rosyjskiego. W wywiadzie dla "France Soir" - jednej z gazet francuskich - wyraźnie podkreślał, w jaki sposób doszło do wybuchów domów z ludźmi w miastach rosyjskich. Chodziło o sprowokowanie interwencji w Czeczenii.

Sądzi pan, że Lebied skończył jak Litwinienko? (Aleksander Litwinienko, rosyjski oficer spec-służb, zmarł w Wielkiej Brytanii otruty polonem. Wcześniej opisał Putinowskie prowokacje w książce "Wysadzić Rosję" razem z Jurijem Felsztinskim.-przyp. B.Z.)

Ja będąc z nim umówiony na przeprowadzenie wywiadu w Krasnojarsku byłem w Tuwie na polowaniu z profesorem Rybą. W momencie, gdy przylecieliśmy, w radiu podali właśnie, że się rozbił helikopter. Natychmiast wziąłem samochód i pojechałem na miejsce. To było w Sajanach, w rejonie Barsowogo Uszczelija. Leżał wrak helikoptera. To było parę godzin wcześniej. I proszę sobie wyobrazić, że przy tym wraku już była ogromna sterta … Niech pan zgadnie czego?

Kwiatów. Przeczytałem w pańskiej książce "Rury pod specjalnym nadzorem".


Kwiaty były przywiezione z chłodni; kwiaty, które od paru tygodni gromadzono w chłodni. Dwie ogromne cysterny kwiatów czekały na przypadek. A przypadek polegał na tym, że nowym pilotom helikoptera, którym leciał generał Lebied nie dano nowych map. Dano stare mapy obszaru, na których nie było naniesionych dwóch linii wysokiego napięcia, tylko jedna. W odległości 150 m helikopter siadł na linii wysokiego napięcia. Zginęło sześciu ludzi z dwudziestoparoosobowej listy pasażerów. Lebied przeżył ten wypadek. To było w górach, ta przełęcz jest na wysokości około 1800 m. Gdy wypełznął z helikoptera, przypadkowo jechał przez przełęcz samochód, w którym przypadkowo był lekarz, który przypadkowo miał przy sobie zastrzyk na podtrzymanie pracy serca. Lebiedzia wsadzono do samochodu, żeby go odwieźć do Minusińska. On żądał do Minusińska, bo jego młodszy brat był tam gubernatorem w tym czasie. Do Minusińska dowieziono trupa. Ten temat opisali trzej dziennikarze w Krasnojarsku. Następnego dnia po publikacji trzech wydelegowano za granicę - do Australii, do Nowej Zelandii i do Kanady. Kanadyjskiego delegata samochód przypadkowo zabił natychmiast. Co się stało z pozostałymi dwoma? Ja nie wiem. To akurat dotyczyło Lebiedzia. Wojciech Grzelak, który mieszka na stałe w Ałtajskim Kraju, wykładał na uniwersytecie, opisywał, że standardem w Rosji jest likwidacja konkurentów, niewygodnych politycznie, wrogów jakichś tam mafii przy pomocy wypadków lotniczych, zaaranżowanych w taki czy inny sposób. Stąd moi rozmówcy rosyjscy, a mam ich dużo, bo ja bardzo lubię rosyjski język i rosyjską kulturę, nie mają wątpliwości, że to, co się stało w Smoleńsku było zaaranżowane. Oczywiście komu to przyniosło korzyści, to jest to pytanie: cui bono?

Skończmy te spekulacje. Pan łączy różne fakty, ale pozostawmy może to pytanie otwarte: cui bono? Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.