Miami Heat pokonali na własnym parkiecie San Antonio Spurs po dogrywce 103:100 i w finale ligi NBA mamy remis 3:3. Mistrza poznamy dopiero po ostatnim, siódmym meczu. W ciągu ostatnich 20 lat tylko trzy razy trzeba było czekać na mistrza tak długo.

Miami Heat nie mogli pozwolić sobie na wpadkę. Nie myślimy o kolejnym meczu, skupiamy się na tym, żeby wygrać szósty i pozostać w grze - mówił przed spotkaniem lider zespołu z Florydy LeBron James. Po pierwszej kwarcie Heat prowadzili skromnie 27:25, ale dwie kolejne kwarty to lepsza gra ekipy z San Antonio.

Przed ostatnią częścią gry to goście prowadzili dziesięcioma punktami i Heat mieli nóż na gardle. W finale znaleźli się jednak nie przypadkowo. Udało im się odrobić straty i doprowadzić do dogrywki. To było 5 minut nerwów, ale zakończonych zwycięstwem. Ostateczny wynik 103:100 dla Miami. To oznacza, że mistrza ligi wyłoni dopiero siódme spotkanie, które także zostanie rozegrane na Florydzie.

Najwięcej punktów dla zwycięzców rzucił tradycyjnie James - 32. Do tego miał 10 zbiórek i 11 asyst, zanotował więc triple-double. Pozostali zawodnicy z "wielkiej trójki", czyli Dwayne Wade i Chris Bosh dorzucili odpowiednio 14 i 10 punktów. 20 "oczek" rzucił Mario Chalmers. W drużynie z San Antonio tym razem słabiej wypadł bohater meczu numer 5. Manu Ginobili - zgromadził 9 punktów. 30 uzyskał weteran Tim Duncan. Miał także 17 zbiórek. 22 dołożył Kawhi Leonard. Blado wypadł też Danny Green. Specjalista od rzutów z dystansu tym razem trafił tylko jedną z pięciu prób.

Obie drużyny mało korzystały z rezerwowych - wystawiły do gry przez cały mecz tylko po trzech zawodników ławki. 10-sekundowy występ Matta Bonnera w drużynie z San Antonio można przemilczeć.

Mecz numer 7, który wyłoni mistrza, zostanie rozegrany w nocy z czwartku na piątek.

(bs)