Reprezentacja Polski w rugby 7 kobiet zapewniła sobie awans do półfinału drugiego turnieju mistrzostw Europy, rozgrywanego w Krakowie. „Biało-czerwone” w starciu o finał zmierzą się ze Szkocją, z którą tydzień temu w Lizbonie wygrały w decydującej batalii. Reprezentacja mężczyzn po przegranej i remisie powalczy o 9. pozycję w turnieju.

W drugim dniu turnieju w Krakowie na Polki czekało zdecydowanie trudniejsze zadanie, niż na inaugurację mistrzostw. Po dwóch pewnych zwycięstwach z Rumunkami i Niemkami przyszedł czas na starcia z Irlandkami, głównymi rywalkami do pierwszego miejsca w grupie, oraz z Czeszkami, pokazującymi, że z roku na rok robią stałe postępy.

Ciężka batalia o pierwsze miejsce

Już na początek dnia, punktualnie o godzinie 10, na boisku, na którym na co dzień grają piłkarze Wisły Kraków, pojawiły się reprezentacje Polski i Irlandii. W naszym składzie pojawiła się kapitan Karolina Jaszczyszyn, która miała kłopoty z kolanem, ale sztab medyczny kadry zrobił wszystko, by postawić ją na nogi. Podopieczne Janusza Urbanowicza zdawały sobie sprawę, że to może być kluczowy mecz w walce o medale, dlatego wybiegły na murawę niezwykle zdeterminowane.

Niestety zaczęło się pechowo, bo mimo tego, że w młynie Polki bardzo mocno pchnęły rywalki, to potem świetnym zwodem popisała się Megan Burns, która minęła naszą defensywę i popędziła na pole punktowe, zdobywając pierwsze przyłożenie w tym spotkaniu. Po chwili, znów po młynie dyktowanym, "urwała" się gwiazda Irlandek Amee-Leigh Crowe i wpadła na pole punktowe, a drugie podwyższenie zanotowała Lucy Mulhall i przegrywaliśmy już 0:14.

"Biało-czerwone" broniły zaciekle, ale Irlandki w pierwszej połowie były nie do zatrzymania i po długiej, cierpliwie budowanej akcji Stacey Flood zdołała sforsować naszą defensywę i jeszcze przed syreną oznajmiającą przerwę zdobyć kolejne pięć punktów. Wynik na 21:0 ustaliła Burns i sytuacja Polek stała się naprawdę trudna.

W drugiej połowie trwał niezwykle zacięty bój, a Polki nie zamierzały rezygnować z walki o wygraną. Niestety dla naszej drużyny, choć udało się zatrzymać ofensywne zapędy przeciwniczek, również i podopieczne Janusza Urbanowicza miały kłopoty, żeby stworzyć sobie okazję do przyłożenia. Brakowało też szczęścia, bo po niezwykle inteligentnym kopie z gry otwartej Jaszczyszyn do piłki popędziła Natalia Pamięta, ale ta pechowo odbiła się od ochraniaczy na słupy i zmyliła naszą zawodniczkę.

Mądra gra Irlandek sprawiła, że utrzymały wynik do samego końca i wygrały to spotkanie 21:0, w praktyce zapewniając sobie pierwszą pozycję w grupie. Polki musiały spiąć się w starciu z Czeszkami, decydującym o awansie do półfinału.

Rozdrażnione Polki gromią rywalki

Mecz z naszymi południowymi sąsiadkami zaczął się od fantastycznego rajdu Katarzyny Paszczyk, która minęła trzy rywalki i wpadła na pole punktowe, zapewniając nam pierwsze punkty. "Biało-czerwone" były wyraźnie podrażnione porażką z Irlandia, bo wyszły na murawę bardzo nabuzowane i kompletnie zdominowały rywalki.

Kapitalną "blachą" popisała się Anna Klichowska i wypracowała dobrą pozycję dla Hanny Maliszewskiej, która zdobyła kolejne przyłożenie, zwieńczone przez udane podwyższenie Jaszczyszyn. To tylko rozwiązało worek z punktami dla naszego zespołu, bo w polu punktowym meldowały się kolejno Kołdej, Pamięta i Klichowska. Do przerwy nasza drużyna prowadziła 31:0!

Po zmianie stron obraz gry nie uległ zmianie i nadal to nasz zespół dyktował warunki gry. Kolejne przyłożenia zaliczyła rozgrywająca znakomity turniej Kołdej oraz Ilona Zaiszliuk, ustalając wynik tego spotkania na 43:0.

Wygrana z Czeszkami zapewniła Polkom awans do półfinału i... medal. Sytuacja po dwóch turniejach ułożyła się bowiem w taki sposób, że w najgorszym wypadku w klasyfikacji generalnej uplasujemy się na trzeciej pozycji. Choć oczywiście apetyty są znacznie większe, a "Biało-czerwone" zapowiadają walkę o złoto.

W półfinale nasza drużyna zmierzy się ze Szkocją. Wygrana zagwarantuje nam mistrzowski tytuł niezależnie od tego, co wydarzy się w finale. Porażka szans na złoto całkowicie nie odbiera, ale wtedy "Biało-czerwone" musiałyby liczyć na porażkę szkockiej drużyny i swoją wygraną w starciu o trzecie miejsce krakowskiego turnieju. A potem na korzystniejszy bilans tzw. małych punktów.

Zatrzeć złe wrażenie

Reprezentacja mężczyzn, choć szczególnie w meczu z Włochami pokazała się z niezłej strony, zakończyła pierwszy dzień zmagań z dwoma porażkami i w tegorocznych mistrzostwach Europy, łącznie z turniejem w Lizbonie, nadal nie zapisała na swoim koncie ani jednego zwycięstwa. Dlatego podopieczni Andrzeja Kozaka do drugiego dnia rywalizacji przystępowali przede wszystkim z nadzieją, że uda im się zatrzeć złe wrażenie i w końcu dać kibicom nieco radości.

Na początek sobotnich zmagań czekało ich starcie z Portugalczykami, wielokrotnymi mistrzami Starego Kontynentu w "siódemkach". Obecnie już nie tak mocną drużyną jak w przeszłości, co pokazała chociażby porażka z Litwinami.

Zaczęło się... bardzo źle, bo Portugalczycy szybko, po akcjach skrzydłami, zdobyli dwa przyłożenia. Na szczęście bez podwyższeń, ale ich kopacz wkrótce dostał okazję do rehabilitacji. Po sprytnym podkopnięciu nasi rywale po raz trzeci zameldowali się w polu punktowym i tym razem już udało im się podwyższyć.

Polacy na szczęście nie spuścili głów i po ładnym rozrzuceniu piłki przez Dawida Plichtę, pięć punktów na swoim koncie zapisał Robert Wójtowicz. Do przerwy przegrywaliśmy 5:17.

Niestety na początku drugiej połowy to znów Portugalczycy  ruszyli do ataku, a kapitalny rajd, praktycznie od linii 22. metra, przeprowadził Rodrigo Freudenthal. Nasi przeciwnicy dopisali kolejne siedem punktów do swojego dorobku. "Biało-czerwoni" cały czas mieli kłopoty z defensywą i widać było u nich sporo nawyków z gry w "piętnastki", co zresztą sami od początku podkreślali. Mimo to próbowali ambitnie zmniejszyć straty do Portugalczyków. Po dobrej akcji Vahy Halaifonuy mieliśmy nawet na to szansę, jednak nic z tego nie wyszło i ostatecznie Polacy przegrali ten mecz 5:24.

Mecz z Litwą, ponownie jak w Lizbonie, był najlepszym dla naszej drużyny w cały turnieju. Niestety, znów, nie udało się zakończyć go zwycięstwem, mimo bardzo ambitnej gry Polaków. Spotkanie zakończyło się remisem 19:19, co sprawiło, że zajęliśmy ostatnie miejsce w swojej grupie i jutro czeka nas starcie z Czechami w meczu o 9. miejsce. Bez względu na jego wynik, Polska spadnie z poziomu Championship i w przyszłym roku będzie rywalizować w "Trophy".

Podopieczni Andrzeja Kozaka przez cały turniej tylko momentami potrafili nawiązać walkę z rywalami i to było za mało, by odnieść choćby jedno zwycięstwo. Przed nimi ostatnia szansa i jeśli zaprezentują się tak, jak w meczach z Litwinami czy z Włochami, może wygryzą honorowe zwycięstwo.