12 miesięcy wojny w Ukrainie to był dla lekarzy ze Szczecina pracowity czas. Jako wolontariusze angażowali się między innymi w pomoc uchodźcom, którzy po 24 lutego 2022 przybyli do Polski. Kilkoro lekarzy zdecydowało się także na pojechanie do Ukrainy.

Wśród lekarzy, którzy udzielali pomocy w Ukrainie byli m.in. chirurg prof. Jerzy Sieńko i prof. Marek Myślak - ordynator oddziału nefrologii i transplantologii nerek Szpitala Wojewódzkiego w Szczecinie.

"Przywitał nas ryk syren alarmowych"

Prof. Jerzy Sieńko, szczeciński chirurg, znany jest ze swojego zaangażowania społecznego. Jak mówi, wyjazd do Ukrainy był czymś oczywistym w momencie, gdy okazało się, że na froncie brakuje lekarzy. Przewożenie żołnierzy 1000-1500 kilometrów byłoby nieefektywne, a czasem niemożliwe.

Dostałem pytanie o to, czy jako konsultant wojewódzki byłbym w stanie rozdysponować rannych żołnierzy po oddziałach naszego województwa. Szpitale w Ukrainie zapełniały się ciężko rannymi wymagającymi specjalistycznego leczenia w błyskawicznym tempie. Pomyślałem, że ten pociąg z rannymi jechałby 1000 albo nawet 1500 kilometrów. Transport rannego człowieka, nawet w pociągu sanitarnym, to wyzwanie i wielkie ryzyko. Jak więc wyglądałoby to leczenie? Na opatrywaniu? Podawaniu antybiotyków? Uznałem, że ten transport nie będzie efektywny. Pojechaliśmy więc na miejsce z opatrunkami, lekami. Zebraliśmy środki na opatrunki podciśnieniowe. Jeden opatrunek kosztuje ogromne pieniądze. Pojechaliśmy z moim młodym kolegą chirurgiem najpierw do Warszawy, zabraliśmy sprzęt i następnie ruszyliśmy sanitarką do szpitala w Tarnopolu. Już pierwszego dnia, bezpośrednio po przyjeździe, podczas rozładunku sprzętu w szpitalu przywitał nas ryk syren alarmowych - wspomina prof. Sieńko.

Jak dodaje, to niewątpliwie duży dyskomfort, bo te syreny są przecież po to, by ostrzegać przed zagrożeniem życia bądź zdrowia. Jest syrena, a nic nie spada i nie wybucha, więc człowiek się przyzwyczaja i cieszy, bo akurat alarm był fałszywy. Albo rakieta nie doleciała czy została zestrzelona. 50 kilometrów dalej rakiety trafiły w przychodnie. Teoretycznie mogły więc być wycelowane także w szpital, w którym przebywaliśmy - mówi Jerzy Sieńko.

"To wszystko odbywało się w ciszy"

Jak relacjonuje prof. Sieńko, "skoro świt przyjechaliśmy do szpitala, gdzie akurat byli zwożeni z linii frontu ranni żołnierze".

Oni byli zaopatrywani pierwotnie bezpośrednio na froncie, a potem przewożeni do typowych szpitali. Smutek, żal na ich twarzach, taki żal, że to wszystko się dzieje. To wszystko odbywało się w ciszy. Nie było takiego typowego gwaru czy hałasu związanego z pracą szpitalnych izb przyjęć. Wszystko było uporządkowane, bardzo profesjonalnie przygotowane do przyjęcia rannych. Skutki wojny to wielkie cierpienie, ale i cisza milczenia nad ludzkimi dramatami przerywana jedynie jękami bólu rannych. Czegoś takiego nie da się zapomnieć. Wojna to wielkie zło. Twarze żołnierzy to widok, który zapamiętam na zawsze - mówi chirurg.

Sławy transplantolog z Nowego Jorku

Po wybuchu wojny, do prof. Marka Myślaka zgłosił się światowej sławy transplantolog z Nowego Jorku, prof. Robert Montgomery, który zapytał go o aktualną sytuację, ofiary konfliktu i pacjentów.

Prof. Montgomery jest nie tylko wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie, ale też człowiekiem niezwykle empatycznym, który podkreśla, że spłaca swój dług, bo sam przeszedł przeszczep serca. Bardzo chciał się zaangażować w pomoc Ukrainie i to zmotywowało mnie do zorganizowania działań w dziedzinie, na której się znam, to znaczy transplantologii. Nawiązałem więc kontakt ze szpitalem we Lwowie, który jako jedna z niewielu placówek ogarniętego wojną kraju, utrzymywał dużą aktywność transplantacyjną - opowiada prof. Myślak. 

Szczęśliwie podczas naszego tygodniowego pobytu w Ukrainie alarm nie uruchomił się ani razu. W szpitalu we Lwowie przywitano nas bardzo entuzjastycznie. Wrażenie zrobiła na nas bardzo przyjazna, zaangażowana, młoda kadra lekarzy, która mimo trwającej wojny wykazywała się wielkim zapałem do pracy i profesjonalizmem - podkreśla prof. Marek Myślak. 

"Obie transplantacje poszły doskonale"

Mając na uwadze ograniczony czas pobytu w Ukrainie, od razu zaplanowano najbliższe zabiegi. W czasie ich pobytu na miejscu odbyło się kilka przeszczepów nerek oraz przeszczepienie serca. 

Pierwsze przeszczepienie nerek wykonał prof. Bob Montgomery przy asyście dr. Maksyma Oviechtko, a kolejne w odwrotnym układzie. Obie transplantacje poszły doskonale z natychmiastowym podjęciem funkcji przez przeszczepione nerki. Byliśmy także zaangażowani w konsultowanie pacjentów, ustalanie ich dalszego leczenia, podejmowanie decyzji terapeutycznych i wymianę poglądów  - mówi lekarz.

Udało się także przeprowadzić prelekcje dla medyków z Ukrainy.