"Nie chcę przewidywać wyniku, liczę po prostu na dobry bieg" - mówi Justyna Kowalczyk przed sobotnim biegiem łączonym na mistrzostwach świata we włoskim Val di Fiemme. "Wczoraj okazało się, że rozdawanie medali przez startem jest bezsensowne" - dodaje. Podopieczna Aleksandra Wierietielnego po upadku na trasie zajęła ostatnie miejsce w finale sprintu.

W dotychczasowej karierze Kowalczyk dwukrotnie cieszyła się z medali mistrzostw świata w biegu łączonym. Cztery lata temu w Libercu wywalczyła złoto, a przed dwoma laty w Oslo zdobyła srebrny krążek. W dorobku ma również brązowy medal zdobyty w tej konkurencji na igrzyskach olimpijskich w Vancouver w 2010 roku.

Przed sobotnim biegiem nie chce jednak składać żadnych deklaracji. Historia nie ma żadnego znaczenia. Najważniejsze to po prostu bardzo dobrze pobiec. Mam solidne rywalki i już przy okazji sprintu okazało się, że rozdawanie medali przed zawodami jest kompletnie bez sensu. Dlatego nie chcę niczego deklarować - podkreślała Kowalczyk po dzisiejszym treningu.

Z rekonesansu była zadowolona, a trasę oceniła jako ciężką, więc dobrą. Pętla techniką klasyczną jest bardzo podobna do tej, którą biegamy przy okazji Tour de Ski. Część "łyżwowa" jest nowa, ale też podobna. Tutaj w sumie nic nowego nie da się wymyślić, takie, a nie inne jest ukształtowanie terenu - stwierdziła.

Pytana o najgroźniejsze rywalki, odparła: Trzy, cztery Norweżki, Szwedka Charlotte Kalla, Rosjanka Julia Czekaliewa.

Kowalczyk powiedziała dziennikarzom, że nie analizowała jeszcze wczorajszego pechowego finału sprintu, bo nie miała na to czasu. Poza tym - jak sama podkreśliła - najważniejsze to teraz skupić się na kolejnym starcie, czyli biegu łączonym. Nie chciała natomiast zdradzić, czy wystartuje również we wtorek na dystansie 10 km techniką dowolną. Na razie mogę tylko powiedzieć, że decyzję już podjęłam - stwierdziła jedynie.

Sobotni bieg łączony rozpocznie się o 12:45. Tytułu będzie bronić Norweżka Marit Bjoergen. Sztuka ta udała jej się również we wczorajszym sprincie.