Chaos i zniewagi kosztem rozmowy o polityce - tak amerykańskie media komentują zakończoną w nocy z wtorku na środę pierwszą debatę prezydencką między urzędującym szefem państwa Republikaninem Donaldem Trumpem a kandydatem Demokratów Joe Bidenem.

Przez całą wtorkową debatę w Cleveland w stanie Ohio walczący o reelekcję republikanin Trump i były wiceprezydent USA Demokrata Biden nie szczędzili sobie ostrych słów.

"Jesteś najgorszym prezydentem, jakiego kiedykolwiek miała Ameryka" - mówił o Trumpie Biden. Nazwał szefa państwa "klaunem" i "pieskiem Putina". "Przez 47 lat nie zrobiłeś niczego" - stwierdził natomiast obecny gospodarz Białego Domu, nawiązując do tego jak długo w polityce działa jego 78-letni rywal.


Liberalny "New York Times" pisze w komentarzu na gorąco, że w debacie "rozmowa o polityce utonęła". Prezydentowi zarzuca "styl buldożera". Według gazety Trump i Biden "przypuszczali personalne ataki i wyrażali wobec siebie pogardę niespotykaną we współczesnej amerykańskiej polityce".

Również konserwatywny "Wall Street Journal" odnotowuje, że kandydaci skupiali się bardziej na wzajemnych oskarżeniach niż na "politycznych niuansach". Telewizyjne starcie dziennik nazywa niechlujnym i uznaje, że było ono "pełne ataków". "Biden był lepszy niż spodziewali się tego prezydent i jego sojusznicy" - ocenia "WSJ".

Portal The Hill skupia się na moderatorze. Według portalu dziennikarz "Chris Wallace został we wtorek wciągnięty w straszną debatę". "W spektaklu próbował zachować porządek, ale wyraźnie narastała w nim frustracja" - zauważa. "Raz po raz Wallace próbował hamować Trumpa, który wielokrotnie wtrącał się próbując zajść za skórę rywalowi" - dodaje The Hill. Odnotowuje przy tym, że doświadczony dziennikarz wielokrotnie irytował w ostatnich miesiącach Trumpa krytyką jego administracji.

Wolf Blitzer z CNN stwierdził, że "nie byłby zaskoczony, gdyby to była ostatnia prezydencka debata". "To była najbardziej chaotyczna debata jaką kiedykolwiek widziałem" - ocenił.

Portal Breitbart, który reprezentuje tzw. alternatywną prawicę, oskarża moderatora debaty o stronniczość, a Bidena o "powielanie kłamstw mediów" i "agresywne przerywanie". Na głównej stronie wybija, że prezydent "punktował Bidena w kwestii prawa i porządku", a także jego syna Huntera oraz "pocztowych oszustw" w trakcie masowych wyborów korespondencyjnych w USA.

Szerokim echem w amerykańskich mediach odbija się odpowiedź Trumpa na pytanie, czy potępi białych suprematystów. Portal The Hill, publiczne radio NPR i "Washington Post" oceniają zgodnie, że prezydent tego odmówił.

Podczas debaty Wallace zadał pytanie prezydentowi, czy jest "gotów dziś potępić białych suprematystów". Odpowiadając, Trump odparł cicho: "Sure" (pewnie). Dodał później, że "jest do tego skłonny". Ponaglany przez moderatora i Bidena do deklaracji wprost potępiającej białych suprematystów Trump stwierdził, że przemoc "to nie jest problem prawicy, lecz lewicy". "Dumni chłopcy, cofnijcie się i czekajcie. Powiem wam tak, ktoś musi coś zrobić z Antifą i lewicą" - mówił prezydent USA.

Kampania dopiero nabiera rozpędu

Wtorkowe starcie kandydatów rozpoczęło cykl trzech prezydenckich debat przedwyborczych. Kolejną zaplanowano na 15 października w Miami, a ostatnią na 22 października w Nashville. Ekscytujące opinie publiczną pojedynki transmitowane są przez wszystkie największe amerykańskie stacje telewizyjne. Każdą - według szacunków - obejrzy w domach i barach dziesiątki milionów Amerykanów.

Ponad 70 proc. uprawnionych do głosowania w USA twierdzi, że seria debat nie będzie miała większego wpływu na ich polityczny wybór. Jednocześnie - jak wynika z sondażu dla "Wall Street Journal" - co dziesiąty wyborca nie podjął jeszcze decyzji kogo poprze w tegorocznym wyścigu o Biały Dom. W spolaryzowanym amerykańskim społeczeństwie to właśnie na tej grupie w ostatnim miesiącu kampanii koncentrować się będą oba sztaby.

Biden, który odbywa mniej spotkań z wyborcami niż Trump, z Cleveland zamierza pojechać w kampanijną trasę pociągiem. Po drodze ma zatrzymywać się w zachodnim Ohio i Pensylwanii i rozmawiać z wyborcami, często robotnikami i ich rodzinami.

Oparte w znacznym stopniu na przemyśle Michigan, Wisconsin, Ohio i Pensylwania (stany tzw. pasa rdzy) w 2016 roku opowiedziały się za Trumpem. Utrata znacznej części robotniczego elektoratu uznawana jest za jedną z głównych przyczyn porażki demokratów w 2016 roku.

Wybory prezydencie w USA odbędą się 3 listopada.