Już co najmniej pięć kobiet oskarża Donalda Trumpa o napastowanie seksualne. Republikański kandydat na prezydenta zaprzecza wszystkiemu i grozi, że pozwie oskarżycielki o zniesławienie. Poparcie dla niego jednak systematycznie spada.

Już co najmniej pięć kobiet oskarża Donalda Trumpa o napastowanie seksualne. Republikański kandydat na prezydenta zaprzecza wszystkiemu i grozi, że pozwie oskarżycielki o zniesławienie. Poparcie dla niego jednak systematycznie spada.
Donald Trump /CRISTOBAL HERRERA /PAP/EPA

W czwartek tygodnik "People" podał, że ofiarą napaści seksualnej ze strony Trumpa padła dziennikarka tego pisma Natasha Stoynoff. W 2005 roku gościła ona w rezydencji miliardera Mar-a-Lago w West Palm Beach na Florydzie, by zebrać materiał do reportażu o małżeństwie Trumpa z Melanią Knauss, którą poślubił w styczniu tego samego roku.

Jak relacjonuje Stoynoff, w czasie rozmowy Trump rzucił się na nią, przyparł do ściany i pocałował namiętnie w usta.

Rzeczniczka kampanii republikańskiego kandydata na prezydenta stwierdziła, że oskarżenia dziennikarki są "sfabrykowane". On sam napisał zaś na Twitterze: Dlaczego autorka artykułu w "People Magazine" sprzed 12 lat nie wspomniała w nim o tym "incydencie"? Bo do niego nie doszło!

Stoynoff wyjaśniła w czwartek, że przemilczała incydent w swym reportażu, bo była w szoku. Bałam się też, że ten sławny, potężny i bogaty mężczyzna zdyskredytuje mnie i zniszczy - dodała.

Inną historię opowiedziała tygodnikowi "Rolling Stone" Cassandra Searles, która w 2013 roku została miss stanu Waszyngton - jak wspominała, w czasie spotkania Trump chwycił ją za tyłek i zaprosił do swego pokoju hotelowego.

Była Miss Arizony Tasha Dixon zdradziła z kolei, że nowojorski miliarder wchodził do pokoju, w którym kandydatki w konkursie piękności się przebierały. Trump odniósł się do tej sprawy w programie radiowym Howarda Sterna - jak tłumaczył, wolno mu było wchodzić do przebieralni i oglądać tam nagie kobiety, ponieważ... to on był właścicielem firmy organizującej konkursy piękności.

Adwokat kandydata GOP do Białego Domu Marc Kasowitz zażądał od mediów sprostowań, twierdząc, że zamieszczane przez nie artykuły o domniemanych napaściach seksualnych Trumpa oczerniają go. Zagroził, że jeśli redakcje tego nie zrobią, czeka je pozew o zniesławienie.

W reakcji na to żądanie "New York Times" opublikował oświadczenie, w którym stwierdza, że podtrzymuje treść swojego środowego artykułu o dwóch kobietach, które zarzuciły Trumpowi napastowanie seksualne.

Pierwsza z nich, Jessica Leeds, opowiedziała o sytuacji z 1980 roku, gdy leciała samolotem do Nowego Jorku, siedząc obok Trumpa. W pewnym momencie - jak wspominała - poczuła, jak sąsiad ją dotyka i sięga ręką pod jej sukienkę. Jego ręce były jak ośmiornica - opowiadała w wywiadzie telewizyjnym. Trump miał wtedy 24 lata.

Drugi epizod opisany przez "NYT" miał miejsce w 2005 roku, kiedy Trump był już żonaty z Melanią Knauss. 22-letnia wówczas Rachel Crooks miała przypadkiem spotkać nowojorskiego miliardera w jego drapaczu chmur Trump Tower na Manhattanie. Jak powiedziała "NYT": kiedy się przedstawiła i zaczęli rozmawiać, Trump objął ją i pocałował.

O innym incydencie seksualnego napastowania przez Trumpa napisał "Palm Beach Post". Lokalny dziennik przytoczył relację Mindy McGillivray, która powiedziała, że w 2003 roku Trump chwycił ją za tyłek w rezydencji Mar-a-Lago.

Kandydat GOP do Białego Domu, zapytany przez "NYT" o dwa opisane przez ten dziennik incydenty, odpowiedział, że "to fikcja". Z kolei jego rzeczniczka Hope Hicks, zapytana o relację w "Palm Beach Post", odpowiedziała, że jest "nieprawdziwa".

Seria artykułów po upublicznieniu skandalicznego nagrania

Seria tego typu publikacji pojawiła się po ujawnieniu w ubiegłym tygodniu przez "Washington Post" nagrania prywatnej rozmowy Trumpa z 2005 roku. Miliarder opowiadał w niej m.in. o tym, jak podrywał niewymienioną z imienia i nazwiska, zamężną kobietę, i chwalił się, że "mocno się do niej dobierał". Padło również stwierdzenie, że kiedy spotkali się jakiś czas później, kobieta miała "wielkie, sztuczne cycki".

Miliarder przyznał również, że ma słabość do pięknych kobiet: Po prostu zaczynam je całować. To (działa) jak magnes. Nawet nie czekam.

A kiedy jesteś gwiazdą, one ci na to pozwalają. Możesz zrobić wszystko. Położyć rękę na jej c... Możesz zrobić wszystko - mówił dalej.

Rozmowa została nagrana w czasie, gdy Trump był już żonaty z obecną żoną Melanią. Nie wiadomo natomiast, kiedy miał miejsce opisany przez niego epizod.


Notowania Trumpa lecą w dół

W efekcie serii publikacji o skandalicznych zachowaniach Trumpa jego notowania spadły. W sondażach jego demokratyczna rywalka Hillary Clinton prowadzi już z przewagą na poziomie 7-11 procent. Co więcej, ma lepsze notowania w niemal wszystkich kluczowych dla zwycięstwa w wyborach stanach "wahających się" - m.in. w Ohio, gdzie jeszcze do niedawna prowadził kandydat GOP.

Trump: Podłe, fałszywe oskarżenia

Trump, przemawiając w czwartek po południu w West Palm Beach na Florydzie, skomentował najnowsze doniesienia, według których pięć kobiet oskarża go, iż bez ich zgody obmacywał je i całował.

Te podłe oskarżenia są całkowicie i absolutnie fałszywe. Te stwierdzenia są sfabrykowane. To są kompletne kłamstwa i oszczerstwa! - powiedział. Dodał, że "Clintonowie o tym dobrze wiedzą".

Mamy już obszerne dowody, by zakwestionować te kłamstwa, i będzie to ujawnione we właściwy sposób i we właściwym czasie - oświadczył. Nie zdradził jednak, jakie konkretnie dowody ma na myśli.

Dodał tylko po chwili, że przygotowuje pozew sądowy przeciw "New York Timesowi", który opublikował artykuł o pierwszych dwóch oskarżających go kobietach. Potem w kolejnych czasopismach ukazały się inne teksty przytaczające zarzuty następnych kobiet.

To nie przypadek, że te ataki na mnie następują w czasie, gdy Wikileaks ujawniło rewelacje o Hillary Clinton - powiedział Trump. Przekonywał, że media, które zamieszczają kierowane pod jego adresem zarzuty, działają w zmowie ze sztabem kampanii Clinton.

W dokumentach ujawnionych ostatnio przez demaskatorski portal Wikileaks znalazły się m.in. dowody na to, że ministerstwo sprawiedliwości, na którego polecenie FBI prowadziło śledztwo w sprawie maili Clinton - która jako sekretarz stanu niezgodnie z wewnętrznymi przepisami używała prywatnego serwera do służbowej korespondencji - kontaktowało się z przedstawicielami jej kampanii, informując o dochodzeniu.

(edbie, az)