"Krew jest jak piasek w klepsydrze - jej utrata odmierza koniec życia" - piszą o swoich działaniach polscy medycy z zespołu ochotników "W Międzyczasie", który wyruszył na ukraiński front, by nieść pomoc rannym żołnierzom. Ratownicy, by ocalić poszkodowanych, docierają do miejsc, w których toczą się najbardziej krwawe walki. Ich głównym zadaniem jest transport rannych do tzw. punktu stabilizacji, gdzie rozpoczyna się drugi etap walki o życie pacjenta. Do dyspozycji nie mają nowoczesnych ambulansów, ale terenówki, którymi muszą pokonywać bezdroża - pola, łąki, lasy czy błotniste trakty, rozjeżdżone przez ciężki sprzęt. Szef polskiego zespołu medyków, specjalnie dla RMF FM, opowiedział o specyfice pracy na froncie.

W Polsce dochodzi dziesiąta. Z Damianem Dudą - szefem zespołu medyków "W Międzyczasie" najpierw udaje nam się nawiązać łączność przez telefon satelitarny. Ustalamy godzinę rozmowy, ale z drugiej strony słuchawki słyszę wyraźne zastrzeżenie, że kiedy tylko nadejdzie sygnał o rannych, do których trzeba jechać - natychmiast przerywamy. Takich wezwań polski duet medyków, który stanowi część zespołu - dziennie otrzymuje około setki. Nie ma pracy od do, nie ma też zbyt wiele miejsca i czasu na odpoczynek. Jest za to jak mówi mi Damian Duda "robota do wykonania". Ta robota to transport rannych żołnierzy z prawdziwego piekła - spod ostrzału, z okopów - do miejsc, w których medycy wdrażają profesjonalną pomoc. Dopiero po ustabilizowaniu pacjenta, ten może ruszyć w głąb kraju, na leczenie w szpitalu. Nie wszystkim udaje się jednak pomóc. Emocje są ogromne. Każdego dnia patrzę w głąb siebie. To przenoszenie rannych, ale też przerzucanie worków z ciałami. Musimy jednak to wszystko stabilizować. Mamy robotę do wykonania. - słyszę od Damiana Dudy, szefa polskiej ekipy. Medycy znad Wisły pracują obecnie w okolicach Sołedaru. Miasto jest częściowo okupowane.

Kolejny dzień naszej pracy w Sołedarze. Jeden z opancerzonych defenderów się zepsuł, przez co my naszym samochodem będziemy wjeżdżać w uliczki w których toczą się walki. Sytuacja w mieście jest trudna, zmienia się z godziny na godzinę, nigdy do końca nie można być pewnym czy się nie wjechało w tą nieodpowiednią. Później poszkodowanych będziemy przekazywać na punkt stabilizacji, gdzie dalej chirurdzy będą walczyć o ich życie - relacjonowali dwa dni temu polscy ratownicy w mediach społecznościowych.

Internet obiegł też film, w którym szef zespołu medyków "W Międzyczasie" Damian Duda razem z kolegą - transportują rannego żołnierza. Słowa, które w wolnym tłumaczeniu znaczą "wszystko będzie dobrze brachu" krążą po ukraińskim Internecie, razem z wyrazami szacunku dla polskich medyków.

Z Damianem Dudą udaje nam się porozmawiać przez kilkanaście minut. Gwarantem w miarę stabilnej rozmowy jest połączenie przez telefon satelitarny, choć i ten rodzaj łączności potrafi zerwać się w każdej chwili. Kontynuujemy więc przez komunikator internetowy, który jakimś cudem zadziałał. Internet na zniszczonych rosyjskim ostrzałem terenach bywa, delikatnie mówiąc - deficytowy.

Każdy z nas ma inne motywacje. Nie pracuję tu sam. Pracujemy całym zespołem. Przedtem był ze mną Borys, teraz jest ze mną Adrian.(...)To jest wyraz naszego człowieczeństwa. Nie podchodzimy mechanicznie do tych osób, my jesteśmy ludźmi, my też czujemy, bardzo często ten ich ból psychicznie, nie fizycznie - też odczuwamy - mówi szef zespołu medyków "W Międzyczasie" pytany o to, co kieruje ratownikami, by wyjeżdżać do takich miejsc.

By wyjechać do pracy w Ukrainie, ratownicy często musieli wziąć urlopy w macierzystych zakładach pracy w Polsce. Ich działania na miejscu to wolontariat. Nie otrzymują żadnego wynagrodzenia, a materiały medyczne kupują dzięki zebranym w Internecie funduszom. Podobne teamy na miejscu tworzą ratownicy z Wielkiej Brytanii czy Kanady.

Kilka dni temu medycy z zespołu "W Międzyczasie" podzielili się chwytającą za serce historią, która wydarzyła się krótko po tym jak ewakuowali spod ostrzału rannego żołnierza.

Po wielu latach pomocy, dostałem najcenniejszą dla mnie wypłatę i nagrodę za naszą pomoc. Ranny żołnierzy podał mi zakrwawioną ręką batonika z kieszeni, dziękując za to, co robimy. Budujemy nową historię przyjaźni naszych narodów, małe gesty eksplodują silnie dobrem - napisali ratownicy z "W Międzyczasie".