Szef czeczeńskiej republiki Ramzan Kadyrow zaapelował do przedstawicieli innych władz regionalnych, by nie "komentowali strat" rosyjskiego wojska w Ukrainie. "Nasi chłopcy sami wybierają tę heroiczną drogę" - podkreślił.

Kadyrow w swoim wpisie na Telegramie podkreśla, że w każdej "misji bojowej" straty są nieuniknione i inwazja na Ukrainę (nazywana "specjalną operacją") nie jest wyjątkiem.

Miażdżąc szatańskie złe duchy, nasi ludzie umierają. I o każdym z nich będziemy pamiętać. Ale nie rozumiem, kiedy przywódcy regionów trąbią o liczbie zgonów w specjalnej operacji. Mam pytanie: po co? Piszą wszystko w najdrobniejszych szczegółach - napisał.

Według czeczeńskiego przywódcy żołnierze sami i świadomie wybrali "heroiczną drogę" walki. Dowództwo robi wszystko, aby w jak największym stopniu ratować życie żołnierzy. Nie ma co manipulować tematem naszych bohaterów, pisać, że tylu zginęło w takim regionie, a tyle w innym - napisał, podkreślając, że żołnierze odchodzą z "godnością".

Czeczeni również tracą swoich synów, ale zamiast mówić o tym wszędzie, pomagamy rodzinom we wszystkim, czego potrzebują, w tym w wypłatach 1 miliona rubli w przypadku śmierci żołnierza i 500 tysięcy za rannego. Płacimy jeszcze przed udzieleniem pomocy materialnej ze strony resortu obrona. Jest to najbardziej poprawna rzecz, jaką można zrobić w tej sytuacji - podkreślił.

Zaapelował do władz lokalnych, by zamiast "komentowania strat" zajęli się wspieraniem rodzin żołnierzy.

Rosja ostrożnie dawkuje informacje o stratach na froncie. Ostatni raz ministerstwo obrony taki raport wydało 21 września, w dniu ogłoszenia tzw. częściowej mobilizacji. Siergiej Szojgu przekonywał, że od początku konfliktu zginęło 5937 żołnierzy. Według wielu ta liczba była już wtedy zaniżona.

Strzępki informacji podają także władze lokalne. Straty wśród zmobilizowanych odnotowywała m.in. administracja Kraju Krasnojarskiego czy obwodu kurskiego. Sam Razman Kadyrow pod koniec października informował, że w obwodzie chersońskim zginęło 23 Czeczenów, a 58 zostało rannych.

W niektórych przypadkach jednak lokalne komisariaty wojskowe przekonywały dziennikarzy, że informacje o stratach na froncie są tajemnicą państwową.