Urząd Morski w Słupsku wszczął dwa postępowania administracyjne wobec kierownika jachtu z Dźwirzyna, który wziął w rejs 31 kolonistów z opiekunami. Jego łódź mogła zabrać tylko 12 pasażerów. O tej skrajnej nieodpowiedzialności wykrytej przez Straż Graniczną pisaliśmy 1 lipca. Teraz konsekwencje zaczyna wyciągać Urząd Morski.

Gdyby kierowca autokaru podobnie przeładował pojazd, najpewniej stracił by uprawnienia. Takie konsekwencje nie grożą jednak kierownikowi komercyjnego jachtu. W grę wchodzą jedynie kary finansowe, które mogą sięgać wielu tysięcy złotych. "W tym przypadku jest zagrożenie karą pieniężną. Zgodnie z przepisami ustawy maksymalnie do 20-krotnej średniej pensji krajowej, mówiąc potocznie." - mówi Jan Brzózka, naczelnik wydziały prawno-organizacyjnego Urzędu Morskiego w Słupsku. O utracie uprawnień mogłaby decydować ewentualnie Izba Morska - gdyby doszło do jakiegoś wypadku.

Urzędnicy przyznają jednak nieoficjalnie, że kierownik jachtu dopuścił się skrajnej nieodpowiedzialności. Mogło dojść chociażby do naruszenia stateczności jachtu. W kryzysowej sytuacji najpewniej zabrakło by też środków ratunkowych dla pasażerów.

Kierownik jachtu odpowie jednak także za to, że w porcie wysadzał pasażerów w miejscu, gdzie jest to zabronione. Do tego wysiadali oni bez trapu - czyli specjalnej kładki, służącej do poruszania się między nabrzeżem a pokładem. Jednostka była doczepiona do nabrzeża tylko jedną cumą, cały czas była na fali unoszona i w tym czasie te osoby przeskakiwały ze statku na nabrzeże. Jest to bardzo niebezpieczne. Ryzyko jest takie, że osoba może wpaść do wody. Może dostać się pod wodę między statkiem a nabrzeżem, może zostać uderzona statkiem albo przygnieciona nim do nabrzeża i doznać obrażeń ciała - opowiada Brzózka. Dodaje, że Urząd Morski dysponuje filmem dokumentującym to zdarzenie. Kierownikowi jachtu trudno więc będzie bronić się. Ma jednak do tego prawo, więc oba postępowania mogą potrwać kilka miesięcy.

Na co uważać wybierając się w rejs?

Przeładowane statki pasażerskie to rzadkie przypadki - przyznają urzędnicy. Mimo wszystko zdarzają się. Na co więc uważać, by nie wybrać się w rejs z nieodpowiedzialnymi ludźmi? Każdy morski statek pasażerski można sprawdzić. Wystarczy zadzwonić do najbliższego Urzędu Morskiego. Tam w Inspektoracie Bezpieczeństwa Żeglugi dowiemy się ile osób może zabrać na pokład dana jednostka i czy w ogóle ma prawo pływać z pasażerami.

Można też zapytać kapitana o tak zwaną kartę bezpieczeństwa, w której są tego typu informacje. Kapitan nie ma obowiązku jej pokazać, ale nie ma też zakazu. Odmowę można więc traktować jako sygnał ostrzegawczy. Wielu kapitanów pokaże kartę. Dlatego, że dla niego jest to pewnego rodzaju reklamą. Sposób postępowania z pasażerami jest reklamą dla statku - mówi Krzysztof Arciszewski z kierownik oddziału inspekcji okrętowej Inspektoratu Bezpieczeństwa Żeglugi Słupskiego Urzędu Morskiego. Warto też rozejrzeć się po statku - w widocznym miejscu powinny być instrukcje dla pasażerów. To dotyczy jednak tylko większych jednostek. Na statku pasażerskim muszą być instrukcje, wskazania. Są specjalne piktogramy, które wskazują gdzie te pasy są, gdzie są drogi ewakuacyjne, gdzie tratwy, gdzie są miejsca zbiórek. To jest informacja obowiązkowa na statkach. Jachty przewożą małe ilości pasażerów. Jeśli jacht ma kilka metrów długości, to trudno tam wskazywać miejsce zbiórki - wyjaśnia Arciszewski. Dodaje też, że na statku - podobnie jak w samolocie - załoga powinna poinstruować pasażerów, o tym jak zachować się w razie niebezpieczeństwa.