Piękny weekend na zakończenie dziwnych igrzysk. Dziwnych, bo lało mocniej niż w deszczowym Londynie. Piękny, bo obfitujący w sportowe emocje najwyższej próby.

Bieg na 30 kilometrów był godnym zakończeniem olimpijskich zmagań pań. Mieliśmy wszystko – narciarskie szachy przez 20 kilometrów, ucieczkę i pogoń za Marit Bjoergen, wreszcie odpieranie ataków Norweżki na finiszu. Justyna Kowalczyk wyszarpała złoty medal w pięknym stylu. I choć to Bjoergen została królową igrzysk – pięć medali – to Polka, na biegowej trasie, jest po prostu wielka.

Dzień później, kiedy nasze emocje nieco przygasły, eksplodowali Kanadyjczycy. O tym, że hokej jest tu religią przekonałem się w Canada Hockey Place, ale też na ulicach Vancouver. Scenariusz finału Kanada – USA dostałby zapewne Oscara, gdyby tylko miał nominacjęJ Po wyrównującym golu Amerykanów (na 25 sekund przed końcem meczu) w hali wręcz słychać było lodowatą ciszę. Po zwycięskiej bramce Crosby’ego nie słychać było nic.

Podczas ceremonii zamknięcia szef MKOL Jacques Rogge mówił o pokoju na świecie, o autorytetach dla przyszłych pokoleń, o pięknie sportowej rywalizacji i o wielkiej olimpijskiej rodzinie. I choć ja tego nie kupuję (bo dla mnie igrzyska to wielka maszynka do robienia pieniędzy) to na jedno się zgadzam – igrzyska to największe święto współczesnego sportu.