Burza we Francji. Gwałtowną publiczną debatę wywołały działania szturmowych oddziałów policji wobec licealistów protestujących w ostatnich dniach przeciwko reformie edukacji. W sieci pojawiły się nagrania wideo i zdjęcia, na których widać dziesiątki zatrzymanych uczniów klęczących w rzędach, z rękoma skutymi kajdankami bądź trzymanymi za głowami. Francuski rząd broni działań służb.

Francuscy uczniowie dołączyli w tym tygodniu do fali manifestacji przeciwko polityce prezydenta Emmanuela Macrona, protestując przeciw wprowadzonej za jego rządów reformie systemu edukacji. W wielu przypadkach wyrażali zresztą również poparcie dla ruchu "żółtych kamizelek".

W ramach protestu licealiści zablokowali dostęp do mniej więcej setki szkół w całym kraju.

Jak podaje agencja Reutera, społeczne oburzenie wywołały filmy i zdjęcia zatrzymanych uczniów z dwóch szkół na przedmieściach Mantes-La-Jolie, położonego 60 km na zachód od Paryża.

Na nagraniach widać dziesiątki licealistów klęczących w rzędach, z rękami skutymi kajdankami bądź trzymanymi za głowami.

Francuskie media relacjonowały, że nikt z uczniów nie ucierpiał, ale w sieci wybuchła gwałtowna debata.

Niespełna dobę po nagłośnieniu sprawy wypowiedział się francuski rząd.

W ostatnich dniach do uczniów dołączyło około setki zakapturzonych nastolatków z pałkami i urządzeniami zapalającymi, zdeterminowanych, by wywołać walki z policją - oświadczył na konferencji prasowej minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner.

Jak zaznaczył, w okolicy dwóch wspomnianych szkół m.in. podpalano blokady drogowe i okradano domy - i właśnie w tej sytuacji służby bezpieczeństwa musiały wkroczyć do akcji.

Szef resortu edukacji Jean-Michel Blanquer nazwał nagrania z zatrzymanymi uczniami w roli głównej "szokującymi", ale równocześnie zaznaczył, że fala przemocy, jaka w ostatnich tygodniach przetacza się przez Francję, usprawiedliwia ostre działania służb.