Koszykarze Śląska Wrocław przegrali u siebie z ekipą King Szczecin 78:89 w pierwszym meczu finału Energa Basket Ligi.

Dla zespołu ze Szczecina mecz we Wrocławiu był wyjątkowy, bo był pierwszym w historii klubu w finałach play off. Historyczne pierwsze punkty zdobył Bryce Brown rzutem zza linii 6,75 m doprowadzając do remisu 3:3.
Jaki początek, takie też były kolejne minuty. Żadnej z drużyn nie udało się zdominować rywali i wynik cały czas oscylował wokół remisu. Od stanu 8:10 Śląsk doprowadził do 14:10 i można było odnieść wrażenie, że gospodarze uzyskają przewagę, ale kilka chwil później było już 14:14. O wygraniu pierwszej kwarty przez Kosynierów zadecydował odważny rzut Łukasza Kolendy za trzy (19:16).

Sytuacja zmieniła się nieco w drugiej kwarcie, w której King zaczął budować przewagę. Po trafieniu Tony'ego Meiera goście prowadzili już 31:25, a kilka chwil później powiększyli przewagę o kolejne dwa punkty po celnym rzucie Bryce'a Browna. W tym momencie trener Ertugrul Erdogan poprosił o czas.

Przewaga nie wynikała z lepszej postawy Kinga, ale fatalnej Śląska. Mistrzowie Polski popełniali w ataku proste błędy, notowali straty i sprawiali wrażenie, jakby dopiero pierwszy raz spotkali się z sobą na boisku. W defensywie nie było lepiej i szczecinianie mogli budować punktową przewagę.

Przerwa w grze niewiele zmieniła, bo po jej wznowieniu kolejne cztery "oczka" zdobyli przyjezdni i zrobiło się już 25:37. Turecki szkoleniowiec Śląska jeszcze w tej samej kwarcie poprosił o kolejny czas, ale wtedy było już 28:41. I kolejny raz przerwa niewiele dała, bo pierwszą skuteczną akcję po wznowieniu gry przeprowadził King.

Drugą połowę zespół ze Szczecina rozpoczął prowadząc 45:34, a po niespełna 120 sekundach było już 49:35. Obie punktowe akcje goście wyglądały tak samo: prosty przechwyt i później samodzielny bieg na kosz. Łatwiej punktów nie można było zdobyć.

Zdenerwowany trener Erdogan po raz trzeci w meczu poprosił o przerwę i w myśl zasady "do trzech razy sztuka", teraz reprymenda poskutkowała. Śląsk zdobył sześć punktów (41:49) i mecz znowu nabrał rumieńców, a Hala Stulecia ożyła. Śląsk zbliżył się na 51:57 i wydawało się, że rozpędza się z akcji na akcję i kwestią czasu jest, kiedy odrobi straty.

Wtedy King odpalił rzuty z dystansu. M.in. Tony Meier trafił dwukrotnie, a Kacper Borowski raz za trzy i goście znowu odskoczyli (53:68). To nie był jednak koniec emocji. Śląsk jeszcze raz zerwał się do pogoni i zdobył dziewięć punktów z rzędu (62:68).

W tym momencie nikt już w Hali Stulecia nie siedział, a tumult był nieprawdopodobny. W ostatnich sekundach trzeciej kwarty sędziowie odgwizdali faul niesportowy Jakuba Nizioła i dzięki rzutom osobistym i "trójce" świetnie dysponowanemu w piątek Meiera King przed ostatnią kwartą prowadził 73:62.

Początek czwartej odsłony meczu dawał nadzieje, że to nie koniec emocji, bo Śląsk zmniejszył straty (66:73). Kolejne dwie minuty należały jednak do gości, który wzmocnili obronę, wyprowadzili kilka kontr i odskoczyli szybko na 80:66. W tym momencie mecz właściwie się skończył. Śląsk jeszcze walczył, starał się grać pressingiem na całym boisku, szybko rozgrywać ataki i oddawać rzuty za trzy, ale przewaga Kinga się utrzymywała. Szczecinianie nie dali się dogonić i wygrali ostatecznie 78:89.

W niedzielę mecz numer dwa, również we Wrocławiu w Hali Stulecia. Początek o godz. 20.

Pierwszy mecz finałowy: Śląsk Wrocław - King Szczecin 78:89 (19:16, 15:29, 28:28, 16:16)

Stan rywalizacji play off (do czterech zwycięstw): 1-0 dla Kinga. 

Punkty: 

Śląsk Wrocław: Justin Bibbs 19, Jeremiah Martin 16, Łukasz Kolenda 12, Jakub Nizoł 9, Ivan Ramljak 6, Artsiom Parachouski 6, Aleksander Dziewa 5, Donovan Mitchell 3, Daniel Gołębiowski 2, Vasa Pusica 0; 

King Szczecin: Tony Meier 24, George Hamilton 16,  Bryce Brown 13, Kacper Borowski 10, Zac Cuthbertson 9, Andy Mazurczak 9, Phil Fayne 6, Mateusz Kostrzewski 2, Filip Matczak 0, Maciej Żmudzki 0.