Fernando Torres od ponad roku nie zdobył bramki dla reprezentacji Hiszpanii w meczu o punkty. Piłkarz wierzy jednak, że murawa w RPA będzie dla niego równie szczęśliwa jak 14 czerwca ubiegłego roku. Po raz ostatni Torres cieszył się bowiem ze strzelenia gola właśnie w południowoafrykańskim Rustenburgu.

Hiszpanie wygrali wówczas spotkanie Pucharu Konfederacji z Nową Zelandią 5:0. Walnie przyczynił się do tego napastnik Liverpoolu, który w ciągu zaledwie 17 minut popisał się klasycznym hat-trickiem - pokonał bramkarza "Kiwi" w szóstej, czternastej i siedemnastej minucie.

Torres dochodzi obecnie do formy po kontuzji kolana, której doznał w połowie kwietnia w batalii o Puchar Anglii. Podczas mundialu w RPA, w pierwszym spotkaniu ze Szwajcarią wybiegł na murawę dopiero w 62. minucie i nie pomógł swojej drużynie, która ostatecznie uległa rywalom 0:1. W drugim meczu grupy H - z Hondurasem - wygranym 2:0, Torres biegał przez 70 minut, ale bramki nie zdobył. Wyręczył go dwukrotnie David Villa.

Grałem przez 70 minut i czuję, że stać mnie na 90 w kolejnym spotkaniu, po raz pierwszy od momentu zakończenia rehabilitacji. Razem z Davidem rozumiemy się znakomicie i mam nadzieję, że możemy grać razem, nawet jeśli wcześniej wypowiadaliśmy się inaczej. Generalnie nie ma to znaczenia, jak układają się relacje między nami na boisku, dopóki zespół funkcjonuje dobrze i wygrywa. Cieszę się, że zdołaliśmy przełamać niemoc strzelecką z pierwszego spotkania. Mam nadzieję, że tak już będzie w kolejnych meczach - powiedział Torres hiszpańskiej gazecie sportowej "As".

Wszystkie informacje na temat piłkarskich mistrzostw świata w RPA znajdziecie w specjalnym raporcie "Mundial 2010" . Na miejscu jest nasz specjalny wysłannik Patryk Serwański. Jego relacje przeczytacie na blogu. Od 11 czerwca do 12 lipca na antenie RMF FM możecie też słuchać Mistrzowskich Faktów Sportowych.