W zawieszeniu prokuratora Marka Pasionka poszło o kontakty z dziennikarzami "Rzeczpospolitej" i "Naszego Dziennika", agentami USA i byłymi szefami ABW - pisze "Gazeta Wyborcza". Pasionek, przeciwko któremu wszczęto postępowanie dyscyplinarne, trafił do Naczelnej Prokuratury Wojskowej w ostatnich dniach urzędowania Zbigniewa Ziobry.

Z analizy billingów telefonu Pasionka wynika, że od maja do listopada 2010 r. co najmniej kilkadziesiąt razy kontaktował się z dziennikarzami "Naszego Dziennika" i "Rzeczpospolitej". A po rozmowach z Pasionkiem obie gazety publikowały informacje o przebiegu śledztwa smoleńskiego. Prokurator w czasie przesłuchania zeznał, że nie dzwonił do wspomnianych dziennikarzy. Co innego jednak wynikało z billingów, więc śledczy uznali, że kłamie.

Jednak to nie kontakty z dziennikarzami zaważyły na decyzji o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego przeciwko Pasionkowi. Podczas spotkania niemal równo rok temu, 7 czerwca 2010 r., Pasionek prosił agentów CIA i FBI, stale rezydujących w ambasadzie USA w Polsce, m.in. o to, by sprawdzili ewentualność rozpylenia sztucznej mgły w Smoleńsku, sterowania samolotem na odległość i zmianę transmisji danych w wieży kontroli lotów.

Jak zeznał amerykański agent, ponieważ chodziło " o sprawy ściśle tajne", zaproponował, by do ambasady USA przysłać oficjalną prośbę o pomoc. I rzeczywiście, prokuratura prowadząca śledztwo smoleńskie wysłała wkrótce do Departamentu Sprawiedliwości USA wniosek o pomoc prawną. Pytała m.in. o techniczne możliwości zakłócania urządzeń nawigacyjnych samolotu i prosiła o przekazanie ewentualnych nagrań rozmów prowadzonych z pokładu tupolewa.