Rosja opóźnia udzielanie polskiej prokuraturze i komisji badania wypadków lotniczych informacji dotyczących przyczyn katastrofy smoleńskiej - pisze "Gazeta Wyborcza". Edmund Klich, przedstawiciel Polski przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym w Moskwie, zażądał od Rosjan informacji w sprawie wypadku oraz pełnej otwartości i poszanowania zasad międzynarodowej współpracy.

Zgodnie z konwencją chicagowską Klich powinien mieć dostęp do wszystkich prac MAK, kierowanego przez Tatianę Anodiną. Rosjanie nie chcieli mu jednak pokazać np. wyników oblotu lotniska Siewiernyj w Smoleńsku przez samolot-laboratorium. Dostał je dopiero po naleganiach. Oblot wykazał, że lotniskowy radar jest bardzo niedokładny - podaje wysokość z dokładnością do 300 m. Kontrolerzy w ostatniej fazie lotu nie mogli więc znać dokładnej pozycji tupolewa.

W sumie aż cztery instytucje zajmują się badaniem katastrofy smoleńskiej: prokuratura rosyjska i polska, komitet śledczy w Rosji oraz komisja badania wypadków lotniczych. Początkowo współpraca przebiegała poprawnie. Dziś polska prokuratura i polska komisja doszły do ściany. Bez materiałów z Rosji nie są w stanie pójść dalej.

"Gazeta Wyborcza" podsumowuje, czego nie wiemy o lotnisku i lądowaniu 10 kwietnia. Jakie są rosyjskie procedury dotyczące lądowania samolotu państwowego? Kto mógł - jeśli mógł - zamknąć lotnisko smoleńskie z powodu mgły? Jaka była treść konsultacji kontrolerów z Moskwą? I z kim się konsultowali? Czy niezamknięcie lotniska było decyzją polityczną? Jeśli tak, to kto tę decyzję podjął? Jaki był stan techniczny urządzeń lotniska 10 kwietnia?

Prokuratura wystosowała dotąd do Rosji pięć wniosków o pomoc prawną (Rosjanie poprzednie zrealizowali tylko częściowo), szósty jest w przygotowaniu. Prokuratura chce przesłuchać w Polsce smoleńskich kontrolerów.

MAK od początku milczy na temat czynników, które mogłyby wskazywać na współodpowiedzialność Rosjan.