Funkcjonariusze i czasowy posterunek milicji - tak wygląda miejsce, gdzie 10 kwietnia rozbił się prezydencki samolot. Gubernator obwodu smoleńskiego Siergiej Antufiew zapewnia, że Rosjanie nie dopuszczają w miejsce katastrofy osób postronnych.

Jak sprawdził wysłannik RMF FM do Smoleńska Przemysław Marzec, lotnisko Siewiernij jest pilnowane przez Rosjan. Miejsce patroluje co najmniej dwóch funkcjonariuszy. Nie przeszkadzają jednak tym, którzy chcą złożyć kwiaty czy pomodlić się.

A tych na miejscu katastrofy nie brakuje. Mieszkańcy Smoleńska co jakiś czas przynoszą świeże kwiaty i znicze; pojawiają się nie tylko przy kamieniu upamiętniającym ofiary tragedii, ale też bezpośrednio przy drodze (to było pierwsze miejsce, do którego można było dojść bezpośrednio po katastrofie). To nie tylko polska tragedia, my też jesteśmy z nią związani. Do tej pory nie mogę o niej zapomnieć - mówi Przemysławowi Marcowi jedna z mieszkanek. Inna dodaje Boli serce. Oni wszyscy są nasi. Niech Bóg weźmie ich do nieba.

Kwiaty widać też pod brzozą stojącą na przeoranym, przeszukanym terenie, gdzie maszyna zderzyła się z ziemią. W pień drzewa wbił się tam bardzo głęboko metalowy fragment samolotu.

Część lotniska, gdzie złożone są szczątki rozbitego samolotu, jest ogrodzona i oświetlona. Teren pilnują milicjanci. Zamontowano tam również kamery, które przesyłają obraz bezpośrednio do smoleńskiego wydziału spraw wewnętrznych.

Od tygodnia na miejscu katastrofy nie pracują już eksperci, szczątki maszyny czekają na zakończenie śledztwa. Największe jej fragmenty: elementy podwozia, kokpitu, skrzydeł leżą na betonowym placu. Drobne elementy ukryto pod dachem. W Smoleńsku mówi się też o tym, że tom co pozostało z samolotu, powinno jak najszybciej trafić do Polski.