Gdyby polska i rosyjska komisja przy badaniu katastrofy smoleńskiej bazowały na tych samych faktach, raporty nie powinny się różnić. Jest inaczej, bo Rosjanie ukryli część informacji - powiedział PAP Maciej Lasek z komisji Millera.

Gdyby polska i rosyjska komisja przy badaniu katastrofy smoleńskiej bazowały na tych samych faktach, raporty nie powinny się różnić. Jest inaczej, bo Rosjanie ukryli część informacji - powiedział PAP Maciej Lasek z komisji Millera.
Maciej Lasek /Paweł Supernak /PAP

Podkomisja, którą MON powołało do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej - zbadaną już przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP) pod przewodnictwem ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera i przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) z Moskwy - zaprezentowała w czwartek nagranie z wypowiedzią Millera.

Nasze ustalenia zostaną zderzone z ustaleniami rosyjskimi, (...) i jeżeli te dwa raporty będą różne, to będzie do tego cała teoria spiskowa zbudowana w społeczeństwie, że albo ten ukrył, albo tamten ukrył, ale na pewno prawda jest gdzieś jeszcze indziej - mówił Miller. Szef obecnej podkomisji smoleńskiej dr Wacław Berczyński ocenił, że te informacje są szokujące.

Dr Maciej Lasek, który jest szefem komisji badającej wypadki w lotnictwie cywilnym i był członkiem komisji Millera, pytany przez PAP o to nagranie, zwrócił uwagę, że "przecież są rozbieżności między raportami i są teorie spiskowe".

Według Laska nagranie pochodzi z pierwszych dni po tym, kiedy Miller został powołany na przewodniczącego komisji (stało się to 28 kwietnia 2010 roku). Nie byłem na tym spotkaniu, ale słuchałem taśmy i wielokrotnie o tym na posiedzeniach komisji rozmawialiśmy, że przekaz ma być spójny - co znaczy, że jeżeli bazujemy na tych samych faktach, to raporty nie powinny się różnić - powiedział Lasek.

Rosjanie pomijali niektóre fakty

Okazało się jednak, że nie bazowaliśmy na tych samych faktach, ponieważ Rosjanie część tych faktów skrupulatnie ominęli w swoim raporcie, i dlatego się różnimy - podkreślił.

Przypomniał, że MAK, w przeciwieństwie do komisji Millera, przemilczał złe przygotowanie lotniska w Smoleńsku i niewłaściwe działanie kontrolerów. Obie komisje doszły do wniosku, że dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik był w kokpicie, ale odmiennie oceniły jego rolę. Według MAK wywierał on bezpośrednią presję na pilotów, którzy chcieli wylądować "za wszelką cenę".

Polska komisja napisała, że Błasik "w żaden bezpośredni sposób nie ingerował w proces pilotowania". W według komisji Millera obecność generała w kokpicie była elementem presji pośredniej, związanej z rangą lotu, obecnością na pokładzie najważniejszych osób w państwie i wagą uroczystości w Lesie Katyńskim. Komisja Millera doszła do wniosku, że piloci nie chcieli lądować, a przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg.

Zdaniem Laska z pierwszego spotkania podkomisji smoleńskiej z mediami "nie dowiedzieliśmy się tak naprawdę niczego nowego".

Według niego zarzuty wycięcia z rejestratorów parametrów lotu danych z ostatnich sekund wynikają "z całkowitego niezrozumienia zasad działania i zapisu czarnych skrzynek oraz synchronizacji danych".

Podkomisja po raz kolejny pokazuje, że wybiera sobie z materiałów, co jej pasuje, i odrzuca to, co nie pasuje - powiedział Lasek.

O co chodzi z "wyciętymi sekundami"?

Katastrofę samolotu przetrwały dwa rosyjskie rejestratory parametrów lotu - katastroficzny MŁP-14-5 i eksploatacyjny KBN-1-1 oraz jeden polski - eksploatacyjny ATM QAR, a także magnetofon pokładowy MARS-BM. Wiceszef podkomisji smoleńskiej dr Kazimierz Nowaczyk powiedział w czwartek, że z polskiej "czarnej skrzynki" wycięte zostały ok. 3 sekundy, a z rosyjskiej ok. 5 sekund. Tymczasem Lasek zwrócił uwagę, że rosyjska skrzynka katastroficzna rejestrowała do zderzenia z ziemią i w tej kwestii takie same są wnioski komisji Millera i prokuratury.

Lasek po raz kolejny wyjaśnił, że uzupełnienie zapisu polskiego rejestratora ATM QAR o dwie sekundy danych z nagrania urządzenia rosyjskiego nie miało na celu manipulacji. Chodziło bowiem o to, że dane z ostatnich 1,5 sekundy nie nagrały się wcale (zabrakło czasu na buforowanie i szyfrowanie) a w przypadku kolejnej pół sekundy nie było pewności, czy dane prawidłowo się zapisały w momencie odcięcia napięcia. To jest wyjaśnione przez komisję Millera, przez firmę ATM, prokuratorzy o tym doskonale wiedzą - powiedział Lasek.

Dodał, że ponowny odczyt ATM QAR, o którym poinformowała podkomisja smoleńska, wynikał z tego, że biegli prokuratury wykryli błędy w programie dekodującym dane z pamięci urządzenia.

ATM sięgnęło bezpośrednio do danych zapisanych na kasecie i nagle się okazało, że zapis jest całkowicie zgodny z zapisem rosyjskiego rejestratora katastroficznego. Zostały wykonane nowe odczyty. Biegli prokuratury się temu przyjrzeli, my też to widzieliśmy. Wyszło na to, że w zasadzie nie ma to absolutnie żadnego wpływu na trajektorię lotu i przebieg wydarzeń - wyjaśnił Lasek.

Odnosząc się do prezentacji podkomisji, w której podkreślono, że "wiele szczątków samolotu przed upadkiem na ziemię było spalonych lub okopconych", Lasek powiedział, że jego zespół, który funkcjonował za rządów PO-PSL, by przypominać ustalenia komisji Millera, już tę sprawę wyjaśniał.

Nie było osmalonych i okopconych części. To kiedyś już pokazywaliśmy, że na normalnych zdjęciach - niemodyfikowanych przez nich, ani wziętych z internetu - nie widać tego - powiedział Lasek.

(az)