​Zaczęli osobno. Od kilku lat są już małżeństwem i biegają wspólnie. Szybko dołączył też do nich 2-letni obecnie syn. W rozmowie z reporterem RMF FM Kubą Kaługą mieszkający w Trójmieście Magdalena Lulewicz i jej mąż Dariusz opowiadają o swojej pasji, tym, jak dobrze biega się całą rodziną i małymi dziećmi oraz... o ich biegowych zaręczynach. My już teraz zapraszamy natomiast do udziału w Biegu Par i Biegu Rodzinnym pod patronatem RMF FM. 17 maja przyjdźcie na Błonia i wystartujcie w Krakowskich Spotkaniach Biegowych!

Kuba Kaługa: Od kiedy państwo razem biegacie?

Dariusz Lulewicz: Razem? Będzie to już jakieś 6 lat.

Już byliście wtedy małżeństwem?

Dariusz Lulewicz: Nie, jeszcze nie.

Czyli zaczęło się od biegania?

Dariusz Lulewicz: Ja zacząłem biegać tak, jak chyba każdy, czyli żeby zachować kondycję. To były krótkie dystanse, 2-4 km i z czasem to się zmieniło na trochę dłuższe bieganie. W tym czasie poznałem żonę. Żona pochodzi z innej części Polski, z południa. Ja biegałem swoje, ona biegała swoje u siebie i potem, jak przeniosła się do Trójmiasta już na stałe, robiliśmy to wspólnie.

Zaczęliście biegać razem.

Magdalena Lulewicz: Tak, zaczęliśmy biegać razem. Polubiliśmy to. To było wspólne spędzanie czasu łączone z pasją i trwa to do dzisiaj. Teraz już zaszczepiliśmy to u naszego synka, który powoli zaczyna biegać. Ma też zaliczony swój pierwszy bieg, na własnych nóżkach, więc mam nadzieję, że to się też u niego rozwinie.

Ile syn ma lat?

Magdalena Lulewicz: W styczniu skończył 2 lata.

To ledwo się nauczył chodzić, a już zaczyna biegać.

Magdalena Lulewicz: Przebiegł też z mamą w brzuchu jeden dystans, troszeczkę przemaszerowany, troszeczkę przebiegnięty, więc można powiedzieć, że od samego początku ma to zaszczepione.

Dariusz Lulewicz: Był skazany na bieganie.

Magdalena Lulewicz: Nie miał wyjścia.

Ale z tego, co wiem, biegacie też wożąc dziecko w wózku.

Magdalena Lulewicz: Tak, biegamy też tak na zawodach. Chociaż jest ciężko, bo nie każdy organizator pozwala na bieganie z wózkiem, ale na treningach już jak najbardziej. Jak tylko pogoda pozwala, to biegamy właśnie z synkiem, razem, wspólnie we trójkę.

Jak to wygląda? Opiszcie.

Dariusz Lulewicz: Kiedy jest ładna pogoda, podejmujemy decyzję, że trzeba zrobić trening i wykorzystujemy sytuację, a mały się od razu przewietrzy. To są zwykle krótkie dystanse - 5 km, ale to w zupełności wystarczy. Mały jest szczęśliwy, a my jesteśmy zadowoleni, że możemy razem spędzić czas, więc łączymy przyjemne z pożytecznym.

I nie narzeka czasem, że jazda jest za szybka?

Dariusz Lulewicz: Absolutnie nie! Mały uwielbia bieganie, naprawdę, więc podskakuje, cieszy się, sam wie, kiedy idziemy biegać.

A kto pcha wózek podczas takiego biegu? Zmieniacie się?

Dariusz Lulewicz: Staram się to robić ja, bo jednak wózek, jaki mamy, to nie jest typowy wózek biegowy, ale nie jest też zły. Jest natomiast dosyć ciężki, więc staram się to ja robić. Chociaż żona czasami, na krótkie odcinki drogi przejmuje pałeczkę.

Taka sztafeta.

Dariusz Lulewicz: Dokładnie.

Wózek robi za pałeczkę.

Dariusz Lulewicz: Tak, a do tego - to może wydawać się dziwne, ale w czasie takiego biegania też się odpoczywa, bo mimo, że się pcha, człowiek się opiera na tym wózku i trochę łatwiej się biegnie.

A jak to jest z tym bieganiem we dwójkę? Już bez wózka, bo pewnie też się zdarza. To jednak dwie osoby, więc kto narzuca tempo?

Dariusz Lulewicz: Przyznam nieskromnie, że ja jednak jestem troszeczkę bardziej wytrawnym biegaczem, bardziej doświadczonym. Żona w momencie, kiedy syn przyszedł na świat, kiedy trzeba zająć się rodziną ma trochę mniej czasu. Ja mam trochę więcej, co też jest zasługą żony, która pozwala mi uprawiać moje hobby.

A nie narzeka pani wtedy, że za szybko? I każe zwolnić?

Magdalena Lulewicz: Nie, czasami się zdarza, że proszę męża, żeby zwolnił, żeby dostosował się też do mojego tempa, ale ogólnie staramy się je jakoś wspólnie wyrównywać.

Dariusz Lulewicz: Ja się dostosowuje do sytuacji, oczywiście. Jeżeli trzeba zwolnić, to zwolnię. To nie jest nic na siłę, nie jestem jakimś wymagającym trenerem, nie, absolutnie. To ma nas cieszyć, ma nam sprawiać przyjemność.

Magdalena Lulewicz: Nie jest to na siłę.

Jak często państwo biegają?

Dariusz Lulewicz: Ostatnio staramy się dwa razy w tygodniu. Chociaż wcześniej, jak było zimniej, to bywało z tym ciężko. Zwykle wychodziło tak 5-8 razy w miesiącu.

Magdalena Lulewicz: Rozdzielaliśmy się. Ja po prostu biegałam sama. Mąż zostawał z dzieckiem wieczorem, a ja wychodziłam sama na trening. A teraz właśnie, jeżeli pozwala pogoda, wychodzimy we trójkę.

I jest to częściej.

Dariusz Lulewicz: Tak, a żeby uzupełnić ten motyw rodziny i biegania, muszę się przyznać, że nawet się żonie oświadczyłem podczas zawodów sportowych.

W trakcie biegu?

Dariusz Lulewicz: Już po. Jeszcze w czasie dekoracji. To była taka mała, kameralna impreza, organizowana tutaj w Gdańsku przez moją grupę biegową i po wszystkim było wręczanie medali i pucharów dla najlepszych. Oprócz tego moja żona otrzymała dodatkowy puchar z informacją, z dedykacją, z pierścionkiem w środku i z pytaniem, czy wyjdzie za mnie za mąż.

Pierścionek był w środku, w pucharze?

Magdalena Lulewicz: Pierścionek był w środku w pucharze, a na pucharze był właśnie napis, czy wyjdę za męża. To była naprawdę rewelacyjna niespodzianka, tym bardziej że w ogóle się nie spodziewałam tego pucharu po tym biegu, bo byłam przedostatnia.

To nagroda co najmniej jak za pierwsze miejsce.

Magdalena Lulewicz: Nawet bardziej.

Pan wręczał puchar?

Dariusz Lulewicz: Tak, było klękanie, było "tak". Mało tego - była bardzo brzydka pogoda, padało, było błoto, ślisko, ale nie przejmowałem się tym. Trzeba było to ładnie, z tradycją zrobić. I myślę, że wywiązałem się z zadania.

(MRod)