Sąd w Mińsku skazał w czwartek dwie dziennikarki Biełsatu Kaciarynę Andrejewą i Darię Czulcową na dwa lata pozbawienia wolności za „organizację zamieszek”. Reporterki aresztowano po tym, jak przeprowadziły relację wideo z akcji upamiętniającą zabitego zwolennika opozycji Ramana Bandarenkę.

Oprócz wymierzenia kary więzienia, sędzia Natalla Buhuk nakazała konfiskatę sprzętu technicznego, którego dziennikarki używały w pracy, a także zniszczenie ich osobistych notatników i innych przedmiotów.

Jak podkreśla Biełsat, akt oskarżenia w sprawie dziennikarek przygotowała 22-letnia prokurator, która jeszcze w 2019 roku była stażystką.

W trakcie procesu przedstawiono fragmenty relacji z akcji upamiętniającej Ramana Bandarenkę 15 listopada 2020. Tego dnia tysiące Białorusinów zgromadziło się na Placu Zmian, gdzie służby pobiły na śmierć opozycjonisty. Dziennikarki relacjonowały na żywo wydarzenia z protestu. Pokazywały interwencje funkcjonariuszy i zatrzymania demonstrantów. Nadawały z 13. piętra mieszkania pobliskiego bloku. Po rozpędzeniu protestu, służby wkroczyły do mieszkania i zatrzymały dziennikarki. Od listopada przebywają w areszcie. 

Według oskarżycieli, dziennikarki w trakcie realizacji sondy ulicznej wyszły na jezdnię, co spowodowało blokadę przejazdu miejskich autobusów. Według młodej prokurator, wejście na jezdnię miało zachęcić do masowego wychodzenia na ulicę, co dowodzi, że dziennikarki odpowiadają za "organizację niepokojów społecznych". Prokuratura zarzuciła im także, że cytowały teksty opublikowane na Telegramie. 

Jak podaje Biełsat, oskarżenie opierało się w dużej mierze na deklaracji, że przez protest przedsiębiorstwo transportowe Minsktrans poniosło duże straty. Pracownik firmy miał zeznać, że przez demonstrację uliczną zablokowany został ruch autobusów, tramwajów i trolejbusów. Choć oskarżone nie przyznały się do winy, to zapłaciły 16 tys. Minsktransowi za straty. Przewoźnik wycofał więc oskarżenie.

Obrońcy dziennikarek zwrócili uwagę, że przed sądem nie pojawił się żaden świadek, który potwierdziłby winę oskarżonych i przyznał, że to przez ich relację zdecydował się na udział w proteście. Adwokaci wskazywali też, że miejski przewoźnik nie potrafił udowodnić, że transport stanął w skutek protestu, a nie z powodu wcześniej podjętej decyzji władz.  

To pierwszy na Białorusi proces i wyrok skazujący dla dziennikarzy w sprawie karnej, związanej z protestami przeciwko sfałszowaniu wyników wyborów prezydenckich.