Jarosław Kaczyński bawi dziś w Londynie, Bronisław Komorowski krąży między Łodzią a Podłężycami - tak wygląda kampania na cztery dni przed jej oficjalnym zakończeniem. A my zastanawiamy się nad losami jej ewentualnego przegranego.

Co czekałoby Jarosława Kaczyńskiego?

Oczywiście spore znaczenie miałaby skala ewentualnej porażki, ale dziś nic nie wskazuje na to, by była ona kompromitująca. I jeśli Jarosław Kaczyński uzyska w drugiej turze wynik czterdziestokilkuprocentowy to i on sam, i - co najważniejsze - także jego partia będą mieli poczucie dobrze spełnionego zadania.

A zatem prezes pozostanie na stanowisku i będzie na nim oczekiwał wyniku przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Wielu polityków PiS mówi po cichu, że tak naprawdę to im podporządkowany jest start Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Walka o Pałac miała skonsolidować i wzmocnić partię, przyzwoity wynik miał dać nadzieję na to, że hegemonia Platformy nie jest wieczna. Dziś wydaje się, że ten cel zostanie osiągnięty, ale już walka o zwycięstwo sejmowe będzie dla prezesa walką o być albo nie być. Jeśli PiS nie zdoła za rok powrócić do władzy, to zmiana na fotelu lidera będzie więcej niż prawdopodobna.

Czego mógłby spodziewać się Bronisław Komorowski?

Tu scenariusz jest znacznie mniej różowy. Bo wygrana Kaczyńskiego może przynieść parlamentarno-rządową rewolucję, a w nią wpisano by zapewne odwołanie marszałka z funkcji. Nawet jednak jeśli układ koalicyjny pozostanie niezmienny, to Komorowski byłby zapewne podszczypywany apelami o rezygnację z marszałkowskiego fotela.

Na domiar złego wróciłby na swoją tradycyjnie odległą pozycję w partii, w której odgrywający coraz silniejszą rolę Tusk nigdy nie liczył się szczególnie akurat ze zdaniem Komorowskiego. Trudno sobie też wyobrazić, by marszałek jeszcze kiedykolwiek mógł walczyć o funkcję prezydenta. Platforma uznałaby zapewne, że porażka z prezesem PiS-u jest przede wszystkim winą samego kandydata. O szansie rewanżu i drugim podejściu marszałek mógłby tylko pomarzyć.