Wiele wskazuje na to, że niebawem linie politycznego podziału w Polsce pogłębią się tak, że nie będzie się dało ich już przeskoczyć w żaden sposób. Piszę to 9 listopada z nadzieją, że po 11 listopada wyjdę na histeryka.

Dziś wyjaśniło się niestety, co kryje się za powikłanym stwierdzeniem prezydenta, że "warto zbadać aspekt ewentualnego zewnętrznego czynnika działającego destrukcyjnie na społeczeństwo polskie w kontekście katastrofy smoleńskiej". Bronisław Komorowski oświadczył, że ma na myśli zewnętrzną tzw. dywersję ideologiczną, czyli prowadzony przez inne państwo zabieg podważenia społecznej wiary w wartości istotne dla naszego państwa i w samo państwo. Zabieg, przeprowadzany jest głównie metodami dezinformowania i manipulacji, zatem z użyciem mediów i propagandy. Innymi słowy sytuację w kraju destabilizują nam jeśli nie wprost szpiedzy, to co najmniej tzw. agenci wpływu, umieszczeni w państwie na tyle wysoko, by móc kreować wydarzenia i za ich pośrednictwem - atmosferę w kraju. Czyli?

Szpiegiem jest pewnie Kaczyński...

...i Prawo i Sprawiedliwość, bo nikt chyba nie jest w stanie wskazać innego środowiska, zdolnego do skutecznego przeprowadzenia takich działań. Nawet w licznej i zróżnicowanej opozycji. Zorganizowanie choćby marszu "Obudź się Polsko" z samej nazwy tego wydarzenia wnioskując - spełnia kryterium podważania istniejącego w państwie stanu. Nie unika jego kontestowania także kilku innych polityków, jednak prezes PiS formułuje tę krytykę najdobitniej. Nie stroni przy tym od słów najcięższych, także spoza katalogu tych, których zwykle używa się w polityce, a pochodzących raczej z kodeksu karnego. Nawet jeśli rzeczywiście działania PiS można uznać za destabilizujące, nie musi to jednak oznaczać, że prowadzone są na zamówienie, czy wręcz inspiracji z zewnątrz naszego kraju. Z aktywnej, być może ponad miarę opozycji robi się, stosując nadal zimnowojenną w istocie terminologię -

Piąta Kolumna wroga.

Wprowadzając do debaty publicznej takie domniemanie, choćby mętnym "warto zbadać aspekt czynnika w kontekście" prezydent podnosi polityczną licytację na poziom dotąd nawet u nas rzadko spotykany. Robi to w oprawie, nadanej przez słowa prof. Zbigniewa Brzezińskiego, istotnego dla wielu Polaków autorytetu, o wstrętnym, obrzydliwym podważaniu demokracji przez "osoby, które świadomie lub podświadomie, bo są chore, dzielą społeczność i podważają wiarygodność państwa, rządu, sprawiedliwość itd." I robi to w przeddzień Święta Niepodległości, które od kilku lat dla ekstremistów wszystkich stron politycznych barykad są pretekstem do konfrontacji najbrutalniejszej, fizycznej, na ulicach. Z gazem, pałkami i styliskami od siekier, armatkami wodnymi etc.

Zamieszki Niepodległości

Mówiąc oględnie, nie gratuluję prezydentowi sformułowania słów o ideologicznej dywersji akurat teraz. Nawet jeśli był to temat poruszony na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, która, jako żywo, powinna się podobnymi zjawiskami zajmować z definicji. Jeśli rzeczywiście jesteśmy poddani takiej dywersji z zewnątrz, to zadaniem państwa jest jednak przede wszystkim jej przeciwdziałanie, a nie mówienie o tym, że warto zbadać, czy jej aby nie ma. I to akurat na dwa dni przed oczekiwanymi i tak zamieszkami. Te słowa mogą być nie opisem tego, co być może jest, ale przyczyną tego, co się dopiero stanie. To dolewanie oliwy do i tak już płonącego ognia.

11 listopada to nie koniec

Wręcz przeciwnie. Jeśli w Święto Niepodległości dojdzie do niepokojów, zamieszek, bitwy z policją bądź między skonfliktowanymi demonstrantami - będziemy o następstwach mówić przynajmniej kilka tygodni. Do tego czasu może się okazać, że uczestnicy spotkania Rady Bezpieczeństwa Narodowego w osobach premiera, czy nadzorującego służby specjalne szefa MSW wzięli sobie do serca słowa prezydenta o dywersji z zewnątrz, i zaczęli poszukiwać na nią dowodów. W gorącej w takiej sytuacji atmosferze jakiekolwiek ustalenia służb w tej sprawie łatwo mogą urosnąć do rangi zdrady stanu, a ich ujawnienie będzie zapewne w odwecie przedstawiane jako dławienie obywatelskich praw politycznych. Już to widywaliśmy, choć dotąd zwykle bez posądzeń o inspiracje z zewnątrz.

Jeśli sytuacja rozwinie się właśnie tak, dywersja ideologiczna rozumiana jako kwestionowanie jakichkolwiek wartości związanych z państwem polskim i w efekcie jego zdestabilizowanie - stanie się już faktem. Z winy obu stron, tyle tylko, że bez wpływów zewnętrznych wrogów.

Obym się mylił.