Farsa w kolejowej spółce, która zarządza infrastrukturą. Tydzień po rozstrzygnięciu konkursu ze stanowisk rezygnuje dwójka członków zarządu PKP PLK. Jedną z nich jest osoba, która miała odpowiadać za miliardowe inwestycje. Spółka wciąż szuka prezesa. Trwa już trzeci konkurs, bo dwa poprzednie z niewyjaśnionych przyczyn unieważniono.

Farsa w kolejowej spółce, która zarządza infrastrukturą. Tydzień po rozstrzygnięciu konkursu ze stanowisk rezygnuje dwójka członków zarządu PKP PLK. Jedną z nich jest osoba, która miała odpowiadać za miliardowe inwestycje. Spółka wciąż szuka prezesa. Trwa już trzeci konkurs, bo dwa poprzednie z niewyjaśnionych przyczyn unieważniono.
zdj. ilustracyjne / Rafał Guz /PAP

Oficjalnym powodem rezygnacji wybranych członków zarządu PKP PLK jest fakt, że nie przyjęli zaproponowanych warunków umowy. Nieoficjalnie zostali do tego zmuszeni.

Na jaw wyszły kłopoty z przeszłości tych osób. Między innymi fakt, że wybrana w konkursie wiceprezes ds. inwestycji kilka lat temu była o krok od dyscyplinarnego zwolnienia z Polskich Linii Kolejowych. Była wtedy w ostrym konflikcie z byłym prezesem PKP, który tym razem stara się o posadę w PLK.

Jeśli chodzi o wybór prezesa Polskich Linii Kolejowych to jest to jedyna spółka kolejowa, w której minister infrastruktury nie może sam wskazać prezesa. Z nieoficjalnych informacji reportera RMF FM wynika, że dochodzi do ostrych tarć w PiS-ie, czyj kandydat ma zasiąść w fotelu prezesa. Stąd unieważniane konkursy.

Swojego kandydata ma oczywiście minister infrastruktury, swojego forsuje otoczenie wicepremiera Jarosława Gowina, jest też kandydat popierany przez związki zawodowe, a w tej grze ostro rozpycha się radny PiS z Lublina - nazywany w spółce kandydatem z Nowogrodzkiej, czyli z siedziby PiS.

(j.)