W dorzeczu Tamizy w hrabstwach Berkshire, Surrey i Buckinghamshire w środkowej i południowej Anglii ewakuowano mieszkańców około tysiąca domów. To efekt podtopień, do których doszło w wyniku ulewnych deszczy. Zagrożenie występuje także w hrabstwach Somerset, Worcestershire i Herefordshire.

Zalane są m.in. niższe partie królewskiego parku w Windsorze. Ewakuowano zabytkową posiadłość, w której mieszkała służba Elżbiety II. Niebezpieczeństwo podtopienia występuje też we wsi Bucklebury, gdzie znajduje się wyceniana na 7 mln funtów rodzinna posiadłość księżnej Cambridge, Kate. Jej rodzice mieszkają w pobliżu miejsca, gdzie rzeka Pang wpada do dopływu Tamizy.

W stan pogotowia postawiono 1600 żołnierzy, z czego 400 zaangażowanych jest w pomoc poszkodowanym. W miejscowości Datchet żołnierze wzięli na siebie zadanie dystrybucji leków. Inni pomagają w uszczelnianiu zagrożonych miejsc workami z piaskiem. Agencja ochrony środowiska ostrzega, że poziom wód podniesie się w najbliższych dniach. Nowe obfite opady spodziewane są już w środę.

75 proc. połączeń kolejowych między londyńskim dworcem Paddington a miastem Reading zostało odwołanych z powodu zalania torów lub wystąpienia takiego ryzyka. Ruch pociągów wstrzymała też spółka kolejowa First Great Western obsługująca zachodnią i południowo-zachodnią Anglię. Pociągi linii South West Trains nie kursują na niektórych trasach.

Premier David Cameron zwołał późnym popołudniem konferencję prasową, a wieczorem będzie przewodniczył posiedzeniu sztabu antykryzysowego. Nadzwyczajna sytuacja powodziowa stała się pierwszoplanową kwestią życia politycznego.

50 proc. ankietowanych przez ośrodek ComRes dla telewizji ITV sądzi, że istnieje związek między powodziami a rządowym programem cięć wydatków. "Daily Mail" domaga się przeznaczenia dla poszkodowanych części środków na pomoc dla zagranicy i gromadzi podpisy pod petycją.

W ogniu krytyki znalazł się szef Agencji Ochrony Środowiska lord Smith, którego oskarżono o to, że podległa mu instytucja zaniedbała oczyszczanie koryt rzek w niektórych rejonach, co pogorszyło sytuację. Smith bronił się wskazując, że agencja musiała zmieścić się w limitach wydatków. Stwierdził też, że ludzie kupujący domy na terenach, na które wylewa rzeka, muszą liczyć się z takim ryzykiem.

(rs)