Takich obiektów nie można budować tak, jak biurowca i dopiero potem dopasowywać do potrzeb nauki - mówi o nowej siedzibie Wydziały Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej UJ, profesor Józef Mościcki, szef Zakładu Fizyki Materiałów Organicznych. Jego zdaniem, firma, której powierzono budowę nie miała odpowiednich kwalifikacji i musiała uczyć się na bieżąco, kosztem jakości realizacji projektu. "Mieliśmy szansę przegonić naukę zachodnią, boję się, że tę szansę straciliśmy" - mówi w rozmowie z RMF FM.

Grzegorz Jasiński: Panie profesorze, uczciwie trzeba sobie powiedzieć, że zepsuł pan święto wydziału. Warto było?

Józef Mościcki: Mnie się wydaje, że raczej starałem się powstrzymać wydział przed ogłaszaniem dnia świątecznego, skoro jeszcze nie mamy samolotu, którym możemy polecieć.

Jak wygląda sytuacja z pana punktu widzenia?

Wydaje mi się, że popełniono bardzo duże błędy od samego początku. Nowy budynek Wydziału Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej to nie jest zwykły budynek administracyjny. To jest budynek do powadzenia badań doświadczalnych, wymagających bardzo ostrego reżimu jeżeli chodzi o głośność, ciszę, również ciszę elektromagnetyczną i czystość. Firma, która podjęła się budowy nie zdawała sobie sprawy, że jest to aż tak trudne zadanie.

Dziekan mówi, że wszyscy kierownicy laboratoriów mogli określić parametry, które są im potrzebne do prowadzenia badań naukowych i że te parametry muszą być spełnione, a jeśli nie będą, to wykonawca będzie poprawił tak długo, jak to będzie potrzebne. Pana to przekonuje?

Rozumiem punkt widzenia pana dziekana, jednak wydaje mi się, że budując tego typu budynek, o takich ostrych reżimach technologicznych powinniśmy wystąpić do ministerstwa o zgodę na odstąpienie od przetargu, wybrać firmę, która być może nie jest najtańsza, ale potrafi takie budynki budować. Akademia Górniczo-Hutnicza zbudowała taki budynek Nanotechnologii i ona zdołała sobie załatwić w ministerstwie zgodę na odstąpienie od oficjalnego przetargu.

Jaka pana profesora zdaniem jest w tej chwili sytuacja jeśli chodzi o to, co udało się zbudować i co udało się z tych ostrych reżimów zachować na moment otwarcia?

Wydaje mi się, że budynek został zbudowany jako budynek administracyjny, a następnie przystąpiono do przystosowywania budynku administracyjnego biurowego do celów naukowych. Powinno być akurat odwrotnie. Powinien być zbudowany budynek z dobrą izolacja antywibracyjną, elektromagnetyczną, wysokim poziomie czystości, a wokół tego dobudować budynek przeznaczony do uczenia studentów, czyli po prostu całe zaplecze biurowe. Tam całkowicie to wystarczy.

Jeżeli popatrzy się na ten budynek, w którym jesteśmy, do którego ja osobiście mam wielki sentyment - tego nie ukrywam - i tamten budynek, który trzeba przyznać, wygląda pięknie, no to ktoś sobie może powiedzieć: Nie, to trzeba być szalonym, żeby nie chcieć się przenosić stąd tam. Czy pan rzeczywiście, gdyby to było możliwe, nie chciałby się przenieść?

Ja akurat byłem pierwszym rocznikiem, który tu się przeniósł, więc żyłem z tym budynkiem. Za budowę tego budynku odpowiadała, seniorem tej budowy była pani docent Danuta Kunisz. Dyrektorem Instytutu był profesor Henryk Niewodniczański. Muszę powiedzieć, że powiedział pani docent Kunisz, że ja wyrzuci z pracy, jeżeli ten budynek będzie źle zrobiony. I pani profesor później Kunisz wykończyła swój gabinet i spała tutaj. Mieszkała tutaj przez półtora roku w czasie powstawania tego budynku i muszę powiedzieć, że budynek nigdy nas nie zawiódł - może poza rynnami, ale na to nie miała wpływu - natomiast jeżeli chodzi o możliwości prac eksperymentalnych, pracy cichej, to myślę o nim z wielkim sentymentem i przenoszę się z żalem. Jest to budynek ergonomiczny, przyjazny zarówno studentom, jak i pracownikom naukowym.

Ale oczywiście historia idzie do przodu i nie ma takiej możliwości, żeby się nie przenieść. Kiedy pan przewiduje, że pana laboratorium znajdzie się już tam, na Ruczaju?

Nie wiem, dlatego że popełniono mnóstwo błędów, nawet taktyczno-strategicznych, np. w pobliżu pomieszczeń, które powinny być odizolowane wibracyjnie i akustycznie od otoczenia są schody, po których będą cwałować tłumy studentów. Nie ma siły, żeby takie wibracje w budynku wzbudzone nie przeniosły się na aparaturę.

Co w związku z tym można zrobić teraz, skoro budynek już powstał?

Na pewno życie idzie dalej. Będziemy musieli to zaakceptować, ale straciliśmy unikalną szansę na przegonienie nauki zachodniej. Koncepcja była taka, że kupimy aparaturę, na którą z reguły nie stać kolegów na Zachodzie, muszą budować to od zera sami i będziemy mieli warunki izolacji elektromagnetycznej, czystości i zabezpieczania antywibracyjnego lepsze niż oni. Dzięki temu wystartujemy ze znacznie lepszego poziomu. Niestety, nie wystartujemy i dalej ich będziemy gonić. Dwa laboratoria, które mają największe wymagania, mój Zakład Fizyki Materiałów Organicznych i Zakład Nanostruktur i Nanotechnologii profesora Marka Szymońskiego, mają bardzo ostre reżimy. Przypuszczalnie koledzy z innych laboratoriów są w stanie na razie pogodzić się z możliwościami, które ten nowy budynek oferuje, my jesteśmy w takiej sytuacji, że nie sądzę byśmy byli w stanie otrzymać wyniki, które można będzie publikować w najlepszych czasopismach światowych.

Czy coś jeszcze można poradzić manewrując lokalizacją tych laboratoriów?

Myślę, że klamka zapadła. Mogę tylko wyrazić żal, że uczelnia jako główny inwestor nie podeszła do problemu w należyty sposób, nie założyła tylko, że to jeszcze jeden budynek dla wykładów dla studentów, ale także ważne centrum badań naukowych. Można było wynająć inwestora zastępczego, który zapewniłby konsultantów, gwarantujących odpowiedni poziom realizacji inwestycji. Na pewno zwycięzcą jest firma realizująca tę inwestycję, bo bardzo wiele się nauczyła. A my musieliśmy się z kolei uczyć wielu elementów technologii, na których normalnie nie musieliśmy się znać, by im powiedzieć, co ma być zrobione. I oni - muszę powiedzieć - bardzo starannie do tego podchodzili, starali się jak najlepiej, ale jak człowiek pierwszy raz buduje samolot, to nie zawsze potem ten samolot lata.