Mimo ostrej kuracji choroba nadal toczy naszą służbę zdrowia. Przykładami na to mogą być przypadki szpitali w województwie świętokrzyskim, Białymstoku i Pajęczna w łódzkiem. Mówić, że wszystkie choroby służby zdrowia - wynikają z zapaści finansowej - to uproszczenie.

Ile szpitali zniknie z mapy województwa świętokrzyskiego? Nad tym pytaniem zastanawiają się dyrektorzy szpitali oraz starostwa, powiaty i urząd marszałkowski po dzisiejszym spotkaniu w Kielcach. Likwidacja wielu placówek, to jedyna szansa na uratowanie pozostałych. Innych pomysłów na utrzymanie zadłużonych szpitali jest kilka – umorzenie długów szpitalom, podniesienie składki ubezpieczenia zdrowotnego do 8 %, uproszczenie przepływu pieniądza od ubezpieczonego do szpitali. Najważniejszym z tych pomysłów jest podniesienie składki. Wszyscy w świętokrzyskim czekają na szybką reakcję rządu. Za kilka miesięcy może być na to za późno. Na razie samorządowcy, z oszczędności, muszą zamknąć kilka szpitali. Jeśli jednak nic się nie zmieni i pozostałe placówki zaczną bankrutować. Ale problemy finansowe, to tylko część prawdy.

Dwie spośród trzech sal operacyjnych oddziału ginekologicznego szpitala wojewódzkiego w Białymstoku zamknięto na wniosek inspektora sanitarnego. Zdaniem kontrolujących, warunki panujące na tych salach zagrażały zdrowiu, a nawet życiu pacjentów. Kontrole przeprowadzono na wniosek wojewody podlaskiego. Kiedy inspektorzy sanepidu wkroczyli na salę operacyjną, nie wierzyli własnym oczom. Opadający, popękany tynk z sufitu, popękana glazura, ubytki w glazurze, skorodowane wyposażenie stołu, odpryski farby na grzejnikach, zniszczona stolarka okienna i drzwiowa – oto obraz jaki im się ukazał. Dyrektor szpitala tłumaczył się brakiem pieniędzy na przeprowadzenie gruntownego remontu. Ale jak uważają inspektorzy, część przewinień to ewidentne zaniedbania ludzi. „Ludzie nie dbają o swoje stanowiska pracy i stwarzają zagrożenie” – mówił jeden z inspektorów. Obecnie czynna jest tylko jedna sala operacyjna i to pod nadzorem Sanepidu.

Po buncie pracowników połączonym z protestem mieszkańców Pajęczna w łódzkiem w obronie pogotowia ratunkowego, tamtejsze starostwo zmieniło dyrektora miejscowego ZOZ-u. Odwołany dyrektor chciał ratować zadłużone pogotowie, pozostawiając po nowym roku w Pajęcznie jedną karetkę na cały powiat. A co się z tym wiąże - zwolnić część pracowników. Na wieść o tym, mieszkańcy w proteście wyszli wczoraj na ulice, a pracownicy pogotowia kategorycznie zażądali zmiany szefa, od razu wskazując własnego kandydata. Pracownicy zaproponowali już następcę, kolegę lekarza z pogotowia. Starostwo ugięło się pod żądaniami i zmieniło dyrektora. Nowy szef od razu przystąpił do pracy. Jednak stare problemy pozostały – pieniędzy nadal jest mało oraz nowy trzymiesięczny kontrakt na utrzymanie jednej karetki w Pajęcznie. Nadal pozostają obietnice samorządowców na szukanie dodatkowych pieniędzy i renegocjowanie kontraktu z kasą chorych na jeszcze jedną karetkę.

Foto - Pogotowie w Pajęcznie - M. Wąsiewicz RMF

22:45