Władze Chin przyznały się do kolejnego błędu w walce z SARS. Przez długi czas w tamtejszych szpitalach leczono razem pacjentów chorujących na ostrą niewydolność dróg oddechowych i pozostałych. Wiadomo teraz, że w tych warunkach uchronienie przed wirusem osób niezainfekowanych było właściwie niemożliwe.

Pomimo drakońskich środków zapobiegawczych epidemia SARS zbiera coraz więcej ofiar. Tylko w ciągu ostatniej doby zmarło 5 pacjentów w kontynentalnej części Chin, 6 w Hong Kongu, 2 na Filipinach, 3 w Kanadzie.

Najgorzej jest w pierwszym z tych krajów. W Pekinie z powodu zakażenia koronawirusem zamknięto już trzeci szpital oraz dwa miasteczka studenckie. 4 tysiącom osób, które mogły mieć kontakt z SARS-em, nakazano pozostać w domach przez najbliższe dni.

W szpitalu Ditan - placówce pokazywanej przed kilkunastoma dniami ekspertom ze Światowej Organizacji Zdrowia jako wzorzec - kwarantanną objęto 650 pracowników oraz prawdopodobnie pół tysiąca pacjentów.

Chiński rząd, który początkowo ignorował lub tuszował rozmiary epidemii, teraz zamierza przeznaczyć kilkaset milionów dolarów na walkę z SARS. Jednak nawet to może nie wystarczyć.

Turyści, którzy wracają z Chin, mówią o panice i braku podstawowych informacji o chorobie: Ludzie naprawdę nie rozumieją, w jaki sposób przenosi się ta choroba. Widzieliśmy osoby, które pluły w autobusach, pluły w innych miejscach publicznych. To przerażające - opowiada jedna z osób, która wróciła z Chin.

Mimo zaleceń władz, by unikać podróży, wiele osób wyjechało z Pekinu, bojąc się niekontrolowanego wybuchu epidemii. Problem w tym, że te osoby same mogą być nosicielami wirusa.

FOTO: Archiwum RMF

06:25