Sławomir Mrożek przyjechał do Polski. Mieszkający na stałe w Nicei pisarz odebrał w Warszawie nagrodę PEN Clubu za całokształt twórczości.

W środę w księgarniach ukażą się "Listy Stanisława Lema i Sławomira Mrożka". Na spotkaniu z dziennikarzami dramaturg opowiadał m.in o ich pierwszym spotkaniu. Był to rok 1956.

Napisałem list do Lema, z pełnym uznaniem akceptując go, a wtedy Lem, troszeczkę starszy ode mnie, napisał mi list odwrotny. I zapytał mnie: czy pan przyjmuje zamówienia na kolację. Ja się z radością zgodziłem - opowiadał Mrożek.

Wydana właśnie korespondencja to 700 stron narzekania na kolegów po piórze, polskie społeczeństwo i w ogóle ludzkość, z elementami dyskusji literackich i motoryzacyjnych. "St." i "Sł." - tak Mrożek i Lem podpisują swoje listy. Niektóre inwokacje Lema to: "Sławomirze Miru Sławny!", "Sławomirze Miru Sławny! Hospodynie Literatury Polskiej! Okraso Satyry! Omasto Niebios! Doskonałości Wrodzona! Szlachetności, Na Koniec Której blaskiem skąpany Chadzam", ale też po prostu "Mrogi Drożku!". Mrożek ustępuje mu w inwencji inwokacyjnej - rozpoczyna listy suchym "Stanisławie!" przechodząc po trochu do "Staszku Drogi" po "Staszku Roztomiły" czy też lakoniczne "Szefie".

Stałym tematem listów jest rzeczywistość PRL-u: Sowiecka winda zwozi na dno w zaiście szturmowym tempie - donosi Lem. Nie można nurka dać w gówno i wychynąć lilijnie czystym - pisze o swych kontaktach z władzami. Wódka z ziemniaków i jesień z wody ciążą nad tym krajem - pisze Mrożek, a kiedy w 1968 roku oddaje w paryskiej ambasadzie paszport ku zdziwieniu tamtejszego dyplomaty, nie może sobie odmówić sarkazmu: Nie są przyzwyczajeni do tego, że można ich mieć po prostu, zwyczajnie i całkowicie w dupie.