Zadebiutował w 1968 roku, nagrywając wraz z siostrą płytę "Children of the Sun". Cztery lata później poznał Richarda Bransona, początkującego wówczas biznesmena, który umożliwił mu nagranie "Tubular Bells", płyty, która sprzedała się w ponad piętnastu milionach kopii. I - niewątpliwie - zmieniła historię muzyki na dobre.

Nie wydaje się znudzony, choć występuje od czterdziestu sześciu lat. Każdy inny muzyk mógłby sobie już pozwolić na odcinanie kuponów, dom na egzotycznej wyspie - ale nie on. Ma jeszcze miliardy pomysłów, odnoszę nawet wrażenie, że próbuje nimi zarazić wszystkich wokół. Właśnie nagrał dwudziesty piąty album w swojej karierze, zatytułowany "Man on the Rocks". Rozmawialiśmy zaledwie kilkanaście minut, ale to jeden z najważniejszych wywiadów, jakie miałem okazję przeprowadzić. Mike Oldfield: muzyk-multiinstrumentalista, autor niezwykłych Dzwonów Rurowych i dziesiątek hitów, wśród których wymienić należy przede wszystkim "Moonlight Shadow", świadek narodzin gigantycznego sukcesu multimiliardera Richarda Bransona (kiedy ten założył studio nagraniowe, pierwszym muzykiem, w którego zainwestował pieniądze, był właśnie Oldfield). Ale też: artysta niezwykle ciepły, szczery, skromny. Jakby wciąż nie rozumiał, że gdyby nie tworzył od tylu lat, świat muzyki wyglądałby zdecydowanie inaczej.

Grzegorz Betlej, RMF FM: W czasach "Children of the Sun" nie spodziewałeś się pewnie, że spędzisz na scenie jeszcze ponad czterdzieści lat...

Cytat

Miałem wrażenie, że sukces odnosi się tylko na chwilę

Mike Oldfield: Absolutnie nie. Miałem wówczas tylko piętnaście lat, byłem przekonany, że to, co się dzieje, to tylko ten jeden moment. Miałem wrażenie, że sukces odnosi się tylko na chwilę.

Słyszałem, że uciekłeś i zamieszkałeś w Herefordshire, z dala od ludzi, zaraz po wielkim sukcesie "Tubular Bells".

Byłem przerażony moją popularnością. Nie chciałem rozmawiać o tym z ludźmi.

Dlaczego? Przecież większość z nas marzy o wszystkich tych rzeczach: rozpoznawalności, autografach...

Cytat

Kiedy stajesz się popularny, zaczynasz rozumieć, że nie będziesz miał już nigdy więcej prawdziwych przyjaciół, że nie zachowasz prywatności, że odtąd ludzie zawsze znajdą powód, żeby chcieć się z tobą kumplować

Mówisz o czym marzy większość ludzi, ale ja wiem, co o tym myślałem i co o tym wciąż myślę. Każdy uważa, że bycie znanym jest cudowne, ale prawda jest zupełnie odmienna. Kiedy stajesz się popularny, zaczynasz rozumieć, że nie będziesz miał już nigdy więcej prawdziwych przyjaciół, że nie zachowasz prywatności, że odtąd ludzie zawsze znajdą powód, żeby chcieć się z tobą kumplować: będą pragnęli twoich pieniędzy, zatroszczą się o to, by podsunąć ci pod nos swoje interesy. Tak naprawdę: to bardzo smutne i samotne życie. Spójrz na gwiazdy takie jak Michael Jackson, Whitney Houston... Uciekłem do zacisznego miejsca, z dala od jakichkolwiek ludzi, chciałem spróbować normalnego życia.

Ale wróciłeś i zacząłeś pracować nie tylko nad muzyką. Twoje albumy stały się wielkimi konceptami. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o alfabecie Morse’a, który trafił na jeden z twoich albumów.

Pod koniec lat siedemdziesiątych starałem się o uzyskanie licencji pilota. By móc latać, musiałem poznać alfabet Morse’a - i wtedy zauważyłem, że jest on bardzo rytmiczny. Pomyślałem, że to można odegrać na instrumentach dętych, na puzonach, saksofonach. Myślałem, że to szalone. Miałem wtedy bardzo niepomyślne, trudne relacje z Richardem Bransonem [właścicielem wytwórni Virgin Group, obejmującej ponad czterysta firm - przyp. red.]. Na swojej płycie zawarłem więc ukryty, tylko dla niego, przekaz, odegrany alfabetem Morse’a. Wyszło bardzo spontanicznie.

Pracowałeś też nad pewnym wirtualnym projektem: gry wideo, której częścią będzie muzyka - a wszystko to utrzymane w niezwykle pacyfistycznym tonie. Chcesz jeszcze powrócić do tego pomysłu?

Trzeba było stworzyć i muzykę, i grę. To było dla mnie bardzo interesujące, ale na tamte czasy projekt był bardzo skomplikowany. Chciałem trochę poeksperymentować. Jeszcze podczas prac w 2003 roku było na to za wcześnie. Testowałem możliwości, ale potrzebowaliśmy wysoce rozwiniętych rozwiązań technologicznych. Pracowałem nad tym jakieś dwa, trzy lata, ale w końcu zauważyłem, że stworzenie muzyki i gry, które połączyłyby ludzi na całym świecie, jest bardzo trudne. I przy okazji niezwykle kosztowne, trzeba było stworzyć wieloaspektowe oprogramowanie, interfejs, napisać wszystko w języku C++. To pochłonęło wiele czasu, pieniędzy, mojego oddania. Zwróciłem się do kilku firm produkujących i dystrybuujących gry, wszyscy mówili mi: nie wiemy, czy ktoś będzie tym zainteresowany, ludzie chcą akcji w grach, strzelania, przemocy, zabijania. Więc uznałem: świat nie będzie chętny, może nawet nie gotowy, na pacyfistyczną, wirtualną myśl. Ale spotkałem też wiele ludzi, którzy mówili, że to mogłoby być coś pięknego, więc może uda się kiedyś komuś to stworzyć, może chociaż kogoś zainspirowałem do tego, by w przyszłości coś takiego zrobić, nawet dla wersji darmowej, udostępnionej w Internecie.

Cytat

"Moonlight Shadow". Piosenkę pisałem przez trzy miesiące - stworzyłem mnóstwo wersji, chciałem wybrać najlepszą spośród nich, idealną, potem trzeba było dopasować do tego najbardziej odpowiedni wokal, więc znalazła się świetna Maggie Reilly.

Twój repertuar jest zróżnicowany. Zastanawia mnie, który jest ci bliższy: ten podobny do "Hergest Ridge" czy "Moonlight Shadow".

"Hergest Ridge" nie było płytą, którą na sto procent chciałem nagrać. Byłem pod presją Richarda Bransona, ponieważ chciał kontynuacji "Tubular Bells", które sprzedało się pewnie w ponad piętnastu milionach kopii. Miał wizję jeszcze jednego sukcesu, może kolejnych trzydziestu milionów egzemplarzy. Więc Richard jakby nakłonił mnie do tego, żebym zrobił "Hergest Ridge". "Moonlight Shadow" natomiast było wynikiem mojego życia pośród muzyków: zagrałem mnóstwo koncertów, podczas których poznałem pełno świetnych artystów. Nagrywaliśmy razem sporo w moim studio w Londynie, jednym z zarejestrowanych wspólnie kawałków było właśnie "Moonlight Shadow". Ale to wcale nie znaczy, że było prosto, bo tę piosenkę pisałem przez trzy miesiące - stworzyłem mnóstwo wersji, chciałem wybrać najlepszą spośród nich, idealną, potem trzeba było dopasować do tego najbardziej odpowiedni wokal, więc znalazła się świetna Maggie Reilly.

Na twoim nowym albumie jest naprawdę sporo gitar podobnych do "Moonlight Shadow". Słuchałem "Man on the Rocks", uwielbiam zresztą pochodzący z niego kawałek "Castaway", ale zastanawia mnie: jak ty sam mógłbyś opisać swój nowy album ludziom, którzy nie znają twojej twórczości?

To jest bardzo trudne, by przy każdej rozmowie opowiadać o swojej muzyce. Ja ją tylko robię. Dlaczego miałbym jeszcze opisywać to wszystko słowami? To jak z pięknym obrazem: po co go ludziom opowiadać, skoro wystarczy tylko pokazać, żeby go sobie sami mogli wytłumaczyć. Ty możesz go opisać czytelnikom, słuchaczom, recenzując.

Gdyby więc dziś, kiedy wydajesz "Man on the Rocks", ktoś powiedział ci, że musisz się szybko spakować i wyjechać na drugi koniec świata, gdzie spędzisz resztę życia, ale możesz zabrać tylko jeden instrument - zabrałbyś gitarę?

Najpewniej. Ale trzeba pamiętać, że dzisiaj najpotężniejszym z instrumentów jest komputer, więc wystarczyłoby, gdybym do pokrowca schował laptopa i wyjechał. Gitara jednak to mój pierwszy i najważniejszy prawdziwy instrument.

Cytat

Gitara to mój pierwszy i najważniejszy prawdziwy instrument.

Nie tworzysz skandali wokół siebie, a wciąż komponujesz muzykę i nagrywasz. Czy to trudne dla ciebie, żeby przystosować się do nowych wytycznych szołbiznesu, w którym trzeba sprzedawać prywatność?

Widzisz, wszystko się zmienia. Mam zabawną historię: pracowałem nad tym wirtualnym projektem, grą wideo. Programista, który pisał w C++, bardzo interesował się nowinkami, takimi społecznymi tematami. Powiedział mi o Napster [aplikacji pozwalającej na ściąganie muzyki z Internetu - przyp. red.], zanim to stało się głośną sprawą, zanim żył tym cały świat. Rozmawiałem wtedy dużo o tym ze swoim prawnikiem w Londynie, by być w gotowości bojowej do obrony swojej muzyki. A teraz wszystko się zmieniło, wszystko jest dostępne, twórcy mają dużo mniej pieniędzy z muzyki, trudno cokolwiek obronić, zachować w ukryciu. Szczęście mają ci, którzy grali w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, teraz wszystko jest tanie, powszechne, możesz słuchać muzyki w Internecie nawet za darmo.

Jaka jest więc według ciebie największa różnica między muzyką z lat siedemdziesiątych, a tą, która tworzona jest dzisiaj?

Cytat

Posłuchaj dzisiejszej muzyki, dowolnych dwudziestu, pięćdziesięciu utworów, muzycy używają tych samych kombinacji, które już odkryli dawno temu inni artyści, jak The Beatles czy The Rolling Stones.

Kiedyś wszystko było nowe, nigdy wcześniej nie stworzone. Wiesz, w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, rockandroll był zupełnie pionierski, inny od tego, co ludzie znali od lat czterdziestych. Wszystkie melodie, dźwięki, brzmienia, eksperymenty na gitarach, były prekursorskie, odkrywane i prezentowane światu po raz pierwszy. Dwunastodźwiękowa skala muzyczna pozwalała na różne matematyczne kombinacje, istniały skale durowe i molowe, dwadzieścia cztery tonacje, wszystko można było przekładać i ubierać tak, by powstały najróżniejsze kombinacje. Ale to zawierało określone możliwości, matematycznie wyliczone ilości kombinacji. Więc wszystko to zrobili muzycy w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, poustawiali te kombinacje w odpowiadający im sposób, ale we wszystkich możliwościach. To, co mamy teraz, to powtórzenia tych kombinacji. Posłuchaj dzisiejszej muzyki, dowolnych dwudziestu, pięćdziesięciu utworów, muzycy używają tych samych kombinacji, które już odkryli dawno temu inni artyści, jak The Beatles czy The Rolling Stones. Wszystko, co jest, już było, być może na moim "Tubular Bells", może na "The Dark Side of the Moon" Pink Floyd, bo myśmy mogli kombinować. Dzisiaj ludzie wykorzystują stare odkrycia, często całe sample, więc muzycy teraz bardziej dbają o to, by mieć ładne zęby albo dobrze ułożone włosy. Lata siedemdziesiąte to był piękny czas na bycie muzykiem.

Słuchasz nowych, młodych artystów?

W ogóle nie słucham muzyki. Żadnej. Ja mam muzykę w mojej głowie cały czas. Kiedy dziś tworzę, to tworzę to, co mam w głowie, a nie przetwarzam tego, co usłyszę wokół.

Jaka była rzecz, którą najlepiej zapamiętałeś, jaką przeczytałeś albo usłyszałeś o sobie przez te wszystkie lata grania?

Cytat

Moimi jedynymi słowami są słowa piosenek, ale tak naprawdę nie skupiam się w stu procentach na mówieniu o tych słowach. Tworzę muzykę w taki sposób, by przekazać publiczności jak najlepiej to, co mam w głowie.

Nie pamiętam dokładnie rzeczy, które czytałem o sobie. Ale dawno temu udzielałem wywiadu. To był w ogóle mój pierwszy wywiad w życiu. Dziennikarz zapytał mnie: dlaczego napisałeś "Tubular Bells"?... Ponieważ był to mój pierwszy wywiad, myślałem długo co odpowiedzieć, szukałem dobrej, właściwej, pewnie najwłaściwszej odpowiedzi, by dać mu jakieś mądre, wartościowe zdanie. I myślałem tak długo, może dwadzieścia minut, aż wreszcie nie powiedziałem mu niczego. Nie dałem mu żadnej odpowiedzi, więc to był koniec wywiadu, a ja nie chciałem mieć bardzo złej reputacji. Ale to, co jest najciekawsze w tej historii, to to, że teraz, po tylu latach, on o tym opowiada z uśmiechem. Widziałem film dokumentalny, w którym mówił, że to dla niego wciąż najzabawniejsza historia, jaką pamięta. Wiesz, ludzie często pytali mnie, dlaczego napisałem "Tubular Bells". A ja nawet dziś nie wiem, dlaczego napisałem "Man on the Rocks". To naprawdę trudne. Może to tak, jakby spytać piłkarza, dlaczego gra w piłkę: on po prostu gra, ale nie myśli o tym, dlaczego to robi. Rozumiem, że jeśli piszesz w gazecie, dla portalu, potrzebujesz słów. Ty pracujesz ze słowami, które opiszą to, co ja robię. Moimi jedynymi słowami są słowa piosenek, ale tak naprawdę nie skupiam się w stu procentach na mówieniu o tych słowach. Tworzę muzykę w taki sposób, by przekazać publiczności jak najlepiej to, co mam w głowie. Natomiast najmilszą rzeczą, która mi się przytrafiła w życiu, było zagranie na wyreżyserowanym przez Danny’ego Boyle’a otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Było pięknie stać się częścią tego wielkiego wydarzenia.

Grzegorz Betlej. W RMF FM od maja 2010 roku. Od dwóch lat w Redakcji Muzycznej RMF FM. Programuje stacje, tworzy serwisy muzyczne, przeprowadza wywiady z gwiazdami. Prywatnie: filmoznawca na krakowskim Uniwersytecie Jagiellońskim.