"Polowanie na Osamę bin Ladena trwało 10 lat, a my zrobiliśmy film trwający 2,5 godziny, ale ta historia jest bardzo dramatyczna. Dramaturgia jest w nią niejako wpisana" - mówi Kathryn Bigelow o swoim filmie "Wróg numer jeden". Obraz w piątek wszedł na ekrany polskich kin. Film otrzymał 5 nominacji do Oscara.

Na czym polega wasza współpraca? Nie chciałbym użyć słowa "małżeństwo", bo chodzi o relacje zawodowe, ale wychodzi wam to świetnie. Skąd wiedzieliście, że tak świetnie się dogadacie?  

Kathryn Bigelow: Tego nie można wiedzieć. Mieliśmy podobne podejście. Poszukiwaliśmy projektów z ważną treścią. To zawsze ekscytujące. Z tego wywiązał się pomysł na szerszą współpracę. Po prostu lubimy ze sobą pracować.

Na czym polega u was proces twórczy? Często się kłócicie o własne pomysły?

Mark Boalem: Kucharz nie zdradza, w jaki sposób zrobił dobre ciasto. Nie możemy zdradzić naszych sekretów. Ale ciasto jest wspaniałe! No dobrze, może to nie była najlepsza analogia. Niech będzie zupa. Interesują nas po prostu te same rzeczy. W efekcie wychodzi nam całkiem nieźle.

W trakcie seansu zachwycił mnie fakt, że chociaż fabuła rozciąga się na długi okres czasu, udało wam się nakręcić kino rozrywkowe. Jaki mieliście pomysł na połączenie wartości edukacyjnych z rozrywką?

K.B.: Uważam, że to kwestia samej historii. Polowanie na Osamę bin Ladena trwało 10 lat,

a my zrobiliśmy film trwający 2.5 godziny, ale ta historia jest bardzo dramatyczna. Dramaturgia jest w nią niejako wpisana. Chodziło o odpowiednie przeniesienie dialogów i sytuacji na ekran.

Mieliśmy niezwykłą obsadę: Jessica Chastain, Jason Clarke, Kyle Chandler, Edgar Ramirez, Mark Strong, Jennifer Ehle. Mając taką obsadę, łatwiej było nadać tej historii energii i humanizmu, opowiedzieć o kobietach i mężczyznach, którzy brali udział w tym polowaniu.

Wszyscy się zastanawiają, czy Maya została oparta na prawdziwej osobie, czy jest amalgamatem cech różnych osób. To fascynująca główna bohaterka - co sprawiło, że zdecydowaliście się właśnie ją umieścić w centrum wydarzeń?

 M.B. Wszyscy bohaterowie w filmie są oparci na prawdziwych ludziach. Maya również. Opowiedzenie historii jej oczami było jedną z podjętych przeze mnie decyzji. To nie jest dokument, Maya jest postacią w filmie fabularnym. Wybór jej na główną bohaterkę pozwolił nam na zabranie widza w podróż w nieznane, zobaczenie, co to znaczy być agentem CIA.

Od początku całej afery poprzez wszystkie fazy tej historii. To w pewnym sensie opowieść detektywistyczna. Dopiero na końcu jest inaczej.

Kiedy w ostatniej scenie Maya siedzi sama i zastanawia się, co ma ze sobą zrobić, przyszło mi do głowy, że podobnie jest z kręceniem filmu - jest się maksymalnie skupionym na pracy, a później trzeba coś ze sobą zrobić. Czy macie podobnie po zakończeniu projektu?

K.B.: Masz w pewnym sensie rację. Kiedy zakończyłam prace nad tym filmem, pojawiło się takie dziwne uczucie. Pracując nad filmem, wszystko masz zaplanowane: jesteś na planie, w hali, w montażowni itd. A tu nagle... koniec. Pojawia się dziwne uczucie... ciszy. Sama nie wiem... Także coś w tym jest, choć to dwie zupełnie inne rzeczy.