Gdy za oknem śnieg, a powietrze wypełnia zapach grzanego wina i pieczonych kiełbasek, trudno nie poczuć magii świąt. Jednak dla wielu rodzin z ciepłych krajów, takich jak Australia, Boże Narodzenie to czas wysokiej temperatury, palm i… klimatyzowanych domów. Rodzina z Melbourne, zmęczona corocznym świętowaniem w upale, postanowiła spełnić marzenie o białych świętach. Po długim locie do Londynu rozpoczęli podróż przez siedem krajów i osiem miast, odwiedzając najsłynniejsze jarmarki świąteczne Europy.
- Po więcej ciekawych informacji z Polski i ze świata zapraszamy na stronę główną RMF24.pl
Historię australijskiej rodziny opisuje BBC.
Ich plan był prosty: chłonąć atmosferę, próbować lokalnych przysmaków i odkrywać świąteczne tradycje. Każde miasto oferowało coś wyjątkowego - od chrupiących kartoflanych placków w Moguncji, przez czeskie kiełbaski z musztardą i chlebem w Pradze, po węgierskie langosze w Budapeszcie.
Jednak to nie tylko jedzenie przyciągało ich na jarmarki. Każde miasto miało własny, niepowtarzalny klimat. W Moguncji zachwyciła ich monumentalna katedra i ręcznie rzeźbiona szopka, w Norymberdze dziecięcy rynek z karuzelami, a w Budapeszcie i Bratysławie - bogactwo rękodzieła i lokalnych ozdób świątecznych.
Nie wszystko było jednak tak bajkowe, jak mogłoby się wydawać. Najpopularniejsze jarmarki w Londynie czy Pradze przyciągają tłumy turystów z całego świata. W sobotnie wieczory trudno było się przecisnąć przez zatłoczone place, a znalezienie wolnego stolika graniczyło z cudem. Rodzina szybko nauczyła się, że najlepszym sposobem na spokojne zwiedzanie jest przyjście tuż po otwarciu, choć jedzenie obiadu o 17:00 nie zawsze odpowiadało ich wakacyjnym planom.
Wielokrotnie musieli dzielić się na grupy, by zdobyć upragnione przysmaki, a posiłki często spożywali na stojąco, balansując talerzami na koszach na śmieci lub w kątach, by uniknąć tłoku. Z czasem zaczęli marzyć o miejscu, gdzie można poczuć świąteczną atmosferę bez konieczności walki o każdy krok.
Przełom nastąpił, gdy na kilka miesięcy przed wyjazdem postanowili dodać do planu podróży Luksemburg. To niewielkie państwo, położone między Francją, Belgią i Niemcami, okazało się strzałem w dziesiątkę. Już po wyjściu z dworca kolejowego poczuli, że tempo życia jest tu zdecydowanie wolniejsze, a tłumy - nieporównywalnie mniejsze niż w innych europejskich stolicach.
Spacerując po urokliwych uliczkach Luksemburga, odkrywali kolejne poziomy miasta dzięki panoramicznej windzie, z której rozpościerał się widok na głębokie doliny, strome klify i wijące się rzeki. Gdy zapadł zmrok, miasto zamieniło się w prawdziwą zimową krainę czarów. Festiwal Winterlights rozświetlił ulice tysiącami lampek, a ozdobione drewniane stragany kusiły lokalnymi przysmakami i rękodziełem.
Na każdym kroku czekały na nich świąteczne atrakcje - od zdjęć w saniach Świętego Mikołaja, przez mechanicznego renifera z czerwonym nosem, po gigantyczne prezenty zawieszone pod dachami stoisk. Sprzedawcy chętnie rozmawiali z gośćmi, dzieląc się opowieściami o lokalnych tradycjach i zachęcając do spróbowania regionalnych specjałów.
Luksemburg zachwycił nie tylko atmosferą, ale i kuchnią. Rodzina z Australii miała okazję spróbować kniddelen - luksemburskich klusek z boczkiem i śmietaną. Nie zabrakło też gromperekichelcher - tradycyjnych placków ziemniaczanych z sosem jabłkowym, które idealnie komponowały się z lokalnym winem musującym Crémant de Luxembourg.
Dzieci z radością piekły ogromne pianki nad ogniskiem, a dorośli delektowali się rozmowami ze sprzedawcami i spokojem, jaki panował na jarmarku. Co najważniejsze, po raz pierwszy podczas całej podróży mogli robić zdjęcia bez przypadkowych osób w tle - tak niewielkie były tu tłumy.
Luksemburg okazał się miejscem, gdzie można poczuć prawdziwą magię Bożego Narodzenia - bez pośpiechu, bez tłumów i bez stresu. Dla rodziny z Australii to właśnie Luksemburg zasłużył na miano najlepszego jarmarku bożonarodzeniowego w Europie - miejsca, gdzie świąteczna atmosfera jest autentyczna.


