Kilkadziesiąt tysięcy ludzi wyszło na ulice brytyjskiej stolicy, żeby zamanifestować swój sprzeciw wobec cięć w budżecie. Na czele marszu, który później przerodził się w wiec, szła grupa młodych ludzi bez pracy.

W proteście, którego hasło przewodnie to "A Future That Works" wzięli udział nie tylko związkowcy. Wśród demonstrantów można było zobaczyć emerytów, studentów, a nawet dzieci. Zamrażają nam pensje i depczą dotychczasową jakość życia. Każdy boi się, że straci pracę. Mamy tego dosyć. Żądamy zmian - mówił jeden z uczestników protestu.

Bolesne cięcia w brytyjskiej budżetówce dotknęły wielu Wyspiarzy. Wszyscy w mojej rodzinie cierpią z tego powodu - mówi jedna z protestujących kobiet. Jestem nauczycielką, a moja szkoła nie ma pieniędzy na realizowanie programu nauczania - dodaje. Mój mąż stracił pracę, a syn wziął pożyczkę na studia i jest zadłużony po uszy - wylicza.

Rząd Davida Camerona tnie wydatki, bo ma 80 miliardów funtów deficytu. Właśnie z tego powodu ogłosił program ograniczania podwyżek płac w budżetówce oraz cięcia świadczeń socjalnych i emerytur. Na walce z kryzysem tracą też Wyspiarze w szczególnie trudnej sytuacji życiowej - m.in. niepełnosprawni i samotne matki.

Komentując dzisiejsze wydarzenia rzecznik brytyjskiego rządu stwierdził, że głównym celem działań gabinetu Camerona jest zmniejszenie deficytu budżetowego i długu publicznego. Stwierdził też, że nawoływanie do szeroko zakrojonej akcji strajkowej jest przejawem nieodpowiedzialności.