Społeczna rewolta, która wybuchła w Tunezji w połowie grudnia dotarła do stołecznego Tunisu. Mieszkańcy jednej z dzielnic na przedmieściach podpalili bank i plądrują sklepy. Według władz w zamieszkach zginęło już 21 osób.

Wcześniej tunezyjska policja brutalnie rozbiła demonstrację artystów i adwokatów w centrum stolicy - powiedział jeden z uczestników, reżyser teatralny Fadżel Dżaibi, który protestował przeciwko represjom władz wobec młodych demonstrantów. Od połowy grudnia atakują oni budynki rządowe i podpalają samochody, sprzeciwiając się w ten sposób wysokiemu bezrobociu. Oficjalnie bez pracy jest 14 proc. Tunezyjczyków. Jednak wśród młodych ludzi mieszkających poza zamożnymi rejonami turystycznymi odsetek ten jest znacznie wyższy.

Potwierdzam, że od weekendu zginęło 21 osób. Inne dane, na temat 40 czy 50 ofiar śmiertelnych, są fałszywe - powiedział Samir Labidi, minister ds. młodzieży, sportu i wychowania fizycznego. Wcześniej Międzynarodowa Federacja Praw Człowieka (FIDH) informowała, że w zamieszkach zginęło co najmniej 35 osób, a Amnesty International szacowała, że są 23 ofiary śmiertelne.

Podając poprzedni bilans, ministerstwo spraw wewnętrznych poinformowało, że w poniedziałek w Al-Kasrajn grupy uzbrojone w koktajle Mołotowa i stalowe pręty atakowały posterunki policji. Funkcjonariusze musieli się bronić. Zginęło 4 "napastników", rannych zostało 8 policjantów.

Świadkowie informowali, że w poniedziałek wieczorem policja użyła gazu łzawiącego, gdy w dwóch miastach na zachodzie kraju - Al-Kaf i Kafsa - doszło do nowych protestów. Zamieszki wybuchły pomimo poniedziałkowych zapewnień prezydenta o stworzeniu 300 tys. miejsc pracy do końca 2012 roku.

W związku z zamieszkami od wtorku wszystkie szkoły i uczelnie w kraju są zamknięte. Społeczne niepokoje na tle bezrobocia w Tunezji nie mają precedensu od czasu, gdy 23 lata temu władzę objął obecny prezydent Zin el-Abidin Ben Ali.