Trwa główny dzień zorganizowanego przez białoruski reżim głosowania w wyborach prezydenckich. Choć do walki o najwyższy urząd w państwie formalnie stanęło pięcioro kandydatów, to nikt nie ma wątpliwości, że po raz siódmy zwycięzcą ogłosi się Alaksandr Łukaszenka. Białoruska opozycja i kraje Zachodu zapowiedziały już, że nie uznają ogłoszonych przez Mińsk wyników.

Do walki o urząd prezydenta stanęło pięcioro kandydatów, jednak wszyscy, oprócz niezmiennego od trzech dekad lidera, pełnią w nich funkcję formalną. Wśród "kandydatów" są liderzy proreżimowych partii oraz Hanna Kanapacka, była członkini opozycyjnej (zlikwidowanej już) Zjednoczonej Partii Obywatelskiej (AHP).

Białorusini mogą głosować w godz. 8:00 - 20:00 czasu lokalnego (godz. 6:00 - 18:00 czasu polskiego). Za granicą nie otwarto lokali wyborczych.

Zgodnie z białoruskim prawem wyborczym, głosowanie przedterminowe zaczęło się na kilka dni przed głównym dniem głosowania, a media reżimowe raportują o niezwykłej aktywności obywateli, którzy "uzyskali odporność na destrukcyjne wpływy" i "są zgodni co do kierunku, w którym powinien pójść kraj".

To "specjalna operacja wyborcza"

Swietłana Cichanouska, która w niedzielę wzięła udział w briefingu prasowym w Muzeum Wolnej Białorusi w Warszawie, podkreśliła, że białoruskie "wybory" to farsa. To nie wybory, a raczej "specjalna operacja wyborcza", której celem jest utrzymanie przez Łukaszenkę władzy - stwierdziła.

Jak powiedziała, białoruska opozycja z zadowoleniem przyjmuje decyzję Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych oraz 37 innych krajów o nieuznaniu "bez-wyborów". To pierwszy raz, kiedy podobne deklaracje miały miejsce jeszcze przed samym głosowaniem, co pokazuje, że wszelkie próby reżimu do swojej legitymizacji zawiodły - zauważyła. Dodała, że Białoruś nigdy nie zaakceptuje Łukaszenki - "przestępcy, który z pomocą Putina przetrzymuje 9 mln Białorusinów jako zakładników".

Cichanouska powtórzyła, że opozycja domaga się wolnych i sprawiedliwych wyborów w kraju, lecz najpierw uwolnieni muszą zostać wszelcy polityczni więźniowie, a represje zaniechane. Wszyscy odpowiedzialni za zbrodnie muszą ponieść konsekwencje - podkreśliła. Będziemy kontynuować naszą jedność i koordynować nasze działania ze społecznością zagraniczną. Razem zapewnimy, że Białoruś pozostanie demokratycznym i niezależnym krajem - zadeklarowała.

Obecny na briefingu prasowym był również wiceszef Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego Białorusi Paweł Łatuszka, który tłumaczył, że w kwestii sytuacji w kraju możliwe do obrania są dwie ścieżki - polityczna oraz prawna. W związku z tą pierwszą zaapelował do krajów demokratycznych o nieuznanie Łukaszenki jako prezydenta.

Druga, prawna ścieżka, odnosi się do działań, jakie państwa demokratyczne mogą podjąć, by doprowadzić do odpowiedzialności "prezydenta". Zaapelował do krajów członkowskich UE o poparcie wniosku rządu Litwy z września ub.r. do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, w którym wnosi o rozpoczęcie śledztwa ws. transgranicznych zbrodni Łukaszenki przeciwko ludzkości oraz o wydanie nakazu jego aresztowania. Ofiary zbrodni Łukaszenki czekają na to, żeby został ukarany - podkreślił.

Łatuszka wyraził zarazem wdzięczność Polsce i Polakom, a także wszystkim innym wspólnikom za pomoc białoruskiej opozycji w swych zmaganiach. Docenił też wypowiedź szefa MSZ Radosława Sikorskiego, który przy okazji przejęcia przez Polskę prezydencji w Radzie UE powiedział, iż Polska będzie zapobiegała powrotowi do "business as usual" z Rosją i Białorusią do czasu ustania agresji. To jest bardzo ważny sygnał dla nas wszystkich, że Polska jest po naszej stronie - zaznaczył.

"Nie mój wybór"

W południe ulicami Warszawy przeszedł marsz Białorusinów pod hasłem "Nie mój wybór", w proteście przeciwko tzw. wyborom prezydenckim na Białorusi. Uczestnicy przeszli z pl. Trzech Krzyży na pl. Zamkowy, gdzie zostały wygłoszone przemówienia. Tłum miał ze sobą biało-czerwono-białe flagi używane przez opozycję białoruską oraz transparenty. 

W trakcie marszu uczestnicy skandowali hasła "Żywie Białoruś!", "Slava Ukrainie!" oraz "Niech żyje Polska!".

Sfałszowane wybory i masowe protesty

W 2020 r., pomimo wyeliminowania poprzez aresztowania i sfingowane sprawy karne głównych pretendentów po stronie opozycji - Siarhieja Cichanouskiego i Wiktara Babaryki (dzisiaj odsiadują wyroki), wybory stały się okazją do zademonstrowania masowego protestu przeciwko Alaksandrowi Łukaszence.

Wówczas białoruski lider - nie doceniając skali niezadowolenia społecznego - dopuścił do wyborów Swiatłanę Cichanouską. Propaganda nazywała ją "kurą domową" i "kotletową wróżką", próbując ośmieszać w oczach wyborców. Mimo to, według opozycji i niezależnych podliczeń (realne wyniki nigdy nie były ujawnione) to właśnie liderka opozycji wygrała wybory, a po tym, jak Łukaszenka został ogłoszony zwycięzcą z wynikiem 81 proc., Białorusini masowo wyszli na ulicę.

Brutalne tłumienie protestów i gwałtowne fale represji politycznych, które były bezprecedensowe nawet dla Białorusi, doprowadziły do zniszczenia lub emigracji opozycji politycznej, mediów, organizacji i aktywistów społecznych, a do więzień wpędziły tysiące ludzi. Po pięciu latach, jak informują obrońcy praw człowieka, represje stale trwają, a w więzieniach "za politykę" przebywa obecnie 1256 osób (co jednak nie jest pełną liczbą).

Po kampanii i brutalnych represjach 2020 r. kraje zachodnie podjęły decyzję o nieuznaniu ogłoszonych oficjalnie wyników wyborów, a Łukaszenka nie jest od tego czasu uznawany za prawowitą głowę państwa. Zachód utrzymuje kontakty z białoruską opozycją na emigracji, jednak jej realny wpływ i przełożenie na sytuację na Białorusi są znikome.