Zabezpieczenie trwających od dwóch miesięcy ogólnokrajowych protestów zainspirowanych nowojorskim ruchem Occupy Wall Street kosztowało dotychczas amerykańskie miasta co najmniej 13 milionów dolarów - wynika z wyliczeń agencji AP sporządzonych na podstawie danych z 18 miast.

Najbardziej obciążające finansowo były dla miast koszty nadgodzin policjantów oraz opłaty dla agencji ochrony, które nadzorowały marsze i eksmitowały demonstrantów z ich obozowisk. Dalsze wydatki wygenerowało usuwanie skutków protestów przez służby miejskie.

Największe koszty poniosły dotychczas Nowy Jork i Oakland, w których kilkakrotnie doszło do starć policjantów z protestującymi.

W kalifornijskim Oakland, gdzie uczestnicy ruchu Occupy doprowadzili do tymczasowego zamknięcia portu, wydano do tej pory 2,4 mln dolarów z miejskiej kasy, w której widnieje 58-milionowa dziura budżetowa.

W innej sytuacji jest departament policji w Nowym Jorku, który wprawdzie na wynagrodzenia dla funkcjonariuszy za nadgodziny wydał już 7 mln dolarów, jednak jest to relatywnie niewielkie obciążenie dla całego budżetu wielkości 2,4 mld dolarów.

Sami protestujący obwiniają za generowanie kosztów policję. To 7 mln dolarów podatników, które wydawane są dla zduszenia naszych praw wynikających z pierwszej poprawki - oburza się Pete Dutro, demonstrant z Nowego Jorku powołując się na konstytucyjnie gwarantowaną wolność religii, prasy, słowa, petycji i zgromadzeń.

Ruch Okupuj Wall Street powstał pod hasłami zmniejszenia rosnących nierówności dochodów w USA i ukarania banków za nadużycia, które doprowadziły do kryzysu w 2008 roku i globalnej recesji. OWS twierdzi, że reprezentuje "99 procent" społeczeństwa amerykańskiego, potraktowane nie fair przez najzamożniejsze 1 procent.