Ponad 600 protestujących zostało zatrzymanych po trzeciej z rzędu nocy zamieszek we francuskich miastach. "Le Monde" pisze, że biorący udział w zamieszkach plądrowali sklepy, dewastowali restauracje i podpalali policyjne radiowozy. Protesty wybuchły po śmierci 17-letniego Nahela, zabitego przez policjanta w Nanterre na przedmieściach Paryża.

Tysiące młodych ludzi z przedmieść starły się trzecią noc z rzędu z siłami policji. Palili samochody, niszczyli budynki, plądrowali sklepy i podpalali komisariaty policji i szkoły.

Do dużych starć z policją doszło w Trappes, Garges-les-Gonesse, Bobigny, Nicei, Marsylii, Tuluzie, Bordeaux, Montpellier, Rennes, Nancy, Lille, Strasburgu, Lyonie i Paryżu.

Zatrzymanych zostało 667 osób. Większość zatrzymanych ma od 14 do 18 lat - podał dziennik "Le Figaro".

Zamieszki wybuchły po śmierci 17-letniego Nahela - marokańsko-algierskiego pochodzenia.

Oskarżony o usiłowanie zabójstwa jest policjant, który przebywa w więzieniu. Zastrzelił chłopaka, gdy ten dwukrotnie odmówił poddania się kontroli i mimo ostrzeżeń ze strony policji nie zatrzymał samochodu. 

Adwokat funkcjonariusza poinformował, że jego klient "nie chciał zabić" młodego Nahela i prosił rodzinę o "przebaczenie". Funkcjonariusz zeznał, że chciał zatrzymać pojazd i celował z broni w udo kierowcy, który odmówił poddania się kontroli drogowej. Kiedy jednak samochód ruszył, policjant zaczął tracić równowagę - i dlatego kula trafiła 17-latka w klatkę piersiową, a nie w udo.

Matka Nahela mówiła wcześniej, że nie obwinia policji za śmierć syna. Ma żal do funkcjonariusza, który oddał strzał. Zobaczył twarz Araba, chciał odebrać mu życie - powiedziała France 5, podkreślając, że 17-latek był jej jedynym dzieckiem.