Najbliższe dni mają być kluczowe dla zdrowia Polaka, rannego w zamachu na brytyjską bazę wojskową w Irlandii Północnej. 32-latek dochodzi do siebie po operacji w szpitalu w Antrim - powiedział dziennikarce RMF FM polski konsul w Edynburgu Aleksander Dzietkow. Jak zapewniają lekarze, którym udało się zapobiec krwotokowi wewnętrznemu, życiu mężczyzny nie zagraża niebezpieczeństwo. Ranny jest także jego kolega. Dwaj brytyjscy żołnierze zginęli.

Policja zapewniła też opiekę psychologiczną partnerce poszkodowanego, z którą razem mieszkał. Znamy tożsamość. Zanim jednak nie zostanie powiadomiona rodzina, nie udzielamy takich informacji - dodał Dzietkow.

W miejscu strzelaniny Polak znalazł się przypadkowo. Dostarczał pizzę zamówioną przez brytyjskich żołnierzy, gdy napastnicy otworzyli ogień - najpierw strzelali z przejeżdżającego samochodu. Opuściwszy pojazd, nie oszczędzali już leżących na ziemi ludzi.

Do zamachu przyznała się dysydencka frakcja republikańska "prawdziwa IRA". Jeden z terrorystów poinformował o tym redakcję tygodnika "The Sunday Tribune". Terroryści nie mają zamiaru przepraszać za to, co się stało - mówi dziennikarka, która odebrała telefon w redakcji. Jej anonimowy rozmówca podkreślił także, że postrzeleni pracownicy pizzerii byli dozwolonym celem, ponieważ świadcząc usługi żołnierzom stali się kolaborantami, którzy przyczyniają się do dalszej obecności armii brytyjskiej w Ulsterze.

Eksperci są zdania, że dysydenccy republikanie nie dysponują takim arsenałem broni, jaki posiadała w przeszłości IRA. Nie o liczbę karabinów tu jednak chodzi. Nawet sporadyczne ataki, w których ranni zostają cywile, wpływają psychologicznie na wszystkich Irlandczyków.