Polacy korzystają na tym, że wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii w celach zarobkowych. Zadowoleni są też Brytyjczycy, dla których zatrudnianie pracowników z Polski jest bardziej opłacalnie. Jednak, jak każda praca, także ta na Wyspach ma swoje minusy.

Brytyjczycy cieszą się, że mają pracowników wykształconych za darmo, dbających o pracę, punktualnych i mogących oddać się temu, co robią bardziej niż miejscowi. Przyjezdni w większości są młodzi, a więc bardziej wydajni. W efekcie są bardziej opłacalnymi pracownikami, a dla gospodarki całego kraju stanowią wzmocnienie siły roboczej.

Na ich pobycie zyskuje klasa średnia, która ma tańszych pracowników w swoich firmach oraz tańszych usługodawców, opiekunki czy robotników do remontów w swoich domach. Poza tym mieszkańcy naszego kraju, którzy przybywają na Wyspy mają niższe koszty utrzymania – wynajmują domki po kilka osób, co przy okazji zwiększają popyt na wynajem nieruchomości.

Z kolei dla Polski zysk doraźny polega na napływie pieniędzy zarobionych na obczyźnie. Według polskiej prasy Polacy zarabiają w Wielkiej Brytanii ponad 10 mld funtów rocznie, co oznacza, że ok. 10 mld złotych powinno być przesyłane w postaci transferów do Polski. Inne statystyki mówią o kilkunastu miliardach złotych, które miały napłynąć w ubiegłym roku od pracujących za granicą.

Zysk długofalowy to powrót Polaków dobrze władających językiem angielskim, samodzielnych, samowystarczalnych i przedsiębiorczych.

Oprócz tego są jeszcze presje na wzrost wynagrodzeń w Polsce. Obowiązująca u nas wykładnia mądrości ekonomicznej sugeruje co prawda, że im tańszy pracownik, tym lepiej dla gospodarki, ale – jak widać – nie przy otwartych granicach.

Kto na tym traci?

Jednak są i tacy, którzy tracą na tej imigracji. Są to brytyjscy robotnicy, czyli niższa klasa społeczna – przyjezdni obniżają przecież ich płace. Polacy mogą zgodzić się pracować za mniej, bo dla nich to wciąż będzie znacznie więcej niż w Polsce.

Brytyjczycy przeciwni imigracji, a jest ich zdecydowana większość, obawiają się też tworzenia się enklaw imigrantów, bo przyjezdni w większości wolą mieszkać we własnym towarzystwie. Poza tym podnosi się argument przeludnienia, bo rzeczywiście gęstość zaludnienia w Wielkiej Brytanii jest dwa razy wyższa niż w Polsce, a w samej Anglii – trzy razy wyższa.

Do tego dochodzi przeciążenie szkół, które nie są w stanie zapewnić dzieciom nie mówiącym po angielsku nauki, co obniża poziom innych. Poza tym mówi się o ogólnym przeciążeniu infrastruktury, w tym dróg czy szpitali.

Strata dla Polski to przede wszystkim kolejna w historii kraju utrata setek tysięcy prężnych, młodych ludzi, po części dobrze wykształconych, a także podatków, które Polacy płacą gdzie indziej i przede wszystkim dziurawy rynek pracy, zastoje na budowach, wakaty w szpitalach etc.

Za minus można też uznać dodatkowy popyt na nieruchomości. 30 procent kupiło lub myśli o zakupie nieruchomości za pieniądze zarobione w Anglii. Problem w tym, że to nie są inwestycje w przedsięwzięcia biznesowe, ale w inwestycje, którymi nie trzeba się interesować, czyli mieszkania i grunty, co powoduje tylko dodatkowy wzrost ich cen.