Paryska policja użyła gazu łzawiącego, by rozpędzić kilkuset demonstrantów z ruchu "żółtych kamizelek" oraz zamaskowanych awanturników, którzy zgromadzili się w niedzielę na Polach Elizejskich po paradzie wojskowej z okazji Dnia Bastylii.

Od rana nadzwyczaj liczni policjanci - w całej stolicy zmobilizowano ich 4 tys. - bardzo uważnie przepuszczali ludzi pragnących oglądać defiladę z okazji święta narodowego, konfiskując butelki z wodą i wszystko, co mogłoby posłużyć za pocisk. PAP widział, jak dwóm dwudziestolatkom odebrano również gwizdki.

Grupka młodych ludzi, którzy choć bez żółtych kamizelek, ujawnili PAP, że należą do ruchu wyrażającego od siedmiu miesięcy niezadowolenie z polityki prezydenta, próbowała ustawić się za oddzielającymi publiczność barierkami, wznosząc do góry żółte balony. Nie udało im się, bo funkcjonariusze przebijali je przed przepuszczeniem na miejsce.


Dojście do Pól Elizejskich możliwe było tylko w punktach kontrolowanych przez policję. Przy tej filtracji dochodziło do kłótni, szarpaniny i zatrzymań. Jak podały media, rano zatrzymano kilka czołowych postaci ruchu "żółtych kamizelek", ale jak się wydaje, wszyscy zostali zwolnieni i tylko jednemu grozi sprawa o "organizowanie nielegalnej manifestacji".

Jean-Paul, trzydziestoletni kierowca autobusu turystycznego powiedział PAP, że od początku przyjeżdża na wszystkie sobotnie manifestacje żółtych kamizelek, gdyż "czuje, że wszystko trzeba zmienić, inaczej ludzie nie wytrzymają".
Gilbert, pracownik firmy elektrotechnicznej z Normandii, wykrzyczał - "politycy zajadają się homarami i popijają wino po 500 euro butelka, a ja pracując, jestem co miesiąc na minusie, tak samo jak moi koledzy".

Oklaski witające przejeżdżający Polami Elizejskimi samochód prezydenta Macrona, zagłuszane były wyciem i gwizdami "żółtych kamizelek". Policjanci w sposób siłowy starali się przerwać te oznaki wrogości. Młody człowiek ciągnięty przez dwóch funkcjonariuszy miał rozbity łuk brwiowy i mocno krwawił.

Do zamieszek doszło jednak dopiero po zakończeniu defilady. Manifestanci użyli tysiące barierek ustawionych przy krawężnikach, by rzucić je na ziemię w charakterze niewielkich barykad. Wykorzystując zmniejszoną obecność policjantów, z przecznic wyskoczyli na czarno ubrani ekstremiści.

Przed szpalerem policji wzniosły się płomienie, z odpalanych przez manifestantów rac. W powietrzu coraz silniejszy był odór gazu łzawiącego. Starcia trwały do późnego popołudnia. Zatrzymano 175 osób.

Jak zwykle przy takich okazjach obrońcy "żółtych kamizelek" potępili "brutalność sił porządkowych", a adwokat jednego z najbardziej znanych postaci ruchu, Jerome’a Rodriguesa, potępił zatrzymanie swojego klienta "dlatego, że jest opozycjonistą politycznym".

Media podkreślają, że "żółtym kamizelkom" udało się dostać na Pola Elizejskie po raz pierwszy od 16 marca. Wtedy doszło do aktów wandalizmu - zrabowano sklepy i podpalono słynną restaurację Fouquet's, która po remoncie w niedzielę po raz pierwszy otwarta była dla klientów. Zapewne do wejścia nie zachęcał chroniący ją gęsty szpaler policjantów.