Co najmniej 10 tys. osób straciło życie w masakrze na pekińskim Placu Tiananmen w czerwcu 1989 roku - wynika z dokumentu brytyjskiej dyplomacji, który został odtajniony pod koniec 2017 roku. 4 czerwca czołgi zaatakowały kilkutysięczną demonstrację studentów, którzy okupowali Plac Niebiańskiego Spokoju. "Oficjalnie" liczbę śmiertelnych ofiar podaje się w przedziale od 200 osób do 2,7 tysięcy.

Studenci domagali się przeprowadzenia w Chinach demokratycznych zmian. Partia komunistyczna do tej pory uznaje manifestację za "kontrrewolucyjną rebelię".

W dokumentach brytyjskiej dyplomacji znajduje się m.in. odtajniony w październiku 2017 roku przez Archiwum Narodowe w Londynie, tekst depeszy wysłanej 5 czerwca 1989 roku. Została ona nadana dzień po masakrze, przez ówczesnego ambasadora Wielkiej Brytanii w Pekinie, Alana Donalda, do brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych.

Trzy strony depeszy

"Minimalna liczba cywilów, którzy stracili życie, to 10 tys." - raportował Alan Donald w depeszy dyplomatycznej, w której opisał nieznane miejsca starć między wojskiem a cywilami, jak dzielnica Shilipu na wschodnich przedmieściach chińskiej stolicy. Według dokumentu, źródłem danych był "członek Rady Państwa", którego dyplomata określa jako "przyjaciela" i "zaufane źródło zdolne do oddzielania faktów od spekulacji i pogłosek".

Licząca trzy strony depesza podaje, że to 27. armia chińskich sił zbrojnych, stacjonująca zazwyczaj w centralnej chińskiej prowincji Shaanxi, jest odpowiedzialna za "okrucieństwa", jakich dopuszczono się w Pekinie i dodaje, że 60 proc. rekrutów w tej formacji, to "analfabeci" i "prostacy". 27. armią dowodził Yang Żenhua, który - według cytowanej depeszy - był kuzynem ówczesnego prezydenta Chin Yang Shangkuna.

Masakra krok po kroku

"Do najwcześniejszych ataków doszło w Mucidi i Shilipu (miejscowościach w pobliżu Pekinu) i po pierwszych wystąpieniach tłumu zostały one opanowane przez oddziały 27. armii, która otrzymała rozkaz strzelania do tłumu (tj. cywilów i żołnierzy z innych jednostek) zanim wjechała w nich swymi pojazdami pancernymi" - czytamy w brytyjskim dokumencie.

Protesty na Placu Tiananmen trwały półtora miesiąca. Wojsko wkroczyło tam 3 i 4 czerwca 1989 roku. Demonstrantom teoretycznie dano godzinę na opuszczenie placu. Jednak "pojazdy pancerne zaatakowały już po pięciu minutach". Atak prowadzony był na oślep. Jak twierdzą świadkowie, pojazdy pancerne rozjeżdżały cywilów, ale też żołnierzy. W brytyjskim dokumencie mowa jest o tym, że żołnierze dobijali rannych towarzyszy. Czterej ranni studenci błagali o darowanie im życia. Zostali jednak zaatakowani bagnetami. Jedna z kobiet została zamordowana na oczach swojej trzyletniej córki.

W relacji, opisującej nieznane dotąd fakty dotyczące starć między oddziałami armii chińskiej, wysłanymi do tłumienia protestów, mowa jest także o atakach na ambulanse sanitarne, w tym wojskowe, których załogi próbowały pomagać rannym. "Niektórzy uważają - pisze autor depeszy - że inne formacje atakowały 27. Armię, ale nie miały amunicji".

Człowiek, który zatrzymał chińskie czołgi

Najsłynniejszym zdjęciem z tego okresu jest fotografia wykonana przez Jeffa Widenera z piątego piętra jednego z hoteli. Przedstawia anonimowego człowieka, który 5 czerwca 1989 roku stanął naprzeciw kolumny czołgów wracających z placu Tiananmen.