We Francji wybuchł wielki skandal polityczny porównywany przez paryskich komentatorów ze słynną amerykańską aferą "Watergate". Według mediów, socjalistyczny prezydent Francois Hollande dostał od prokuratury treść podsłuchanych rozmów telefonicznych swojego głównego przeciwnika. Chodzi o byłego szefa państwa Nicolasa Sarkozy'ego oraz innych liderów opozycji.

Od blisko roku sędziowie śledczy podsłuchiwali telefony komórkowe Nicolasa Sarkozy'ego oraz jego adwokata i dwóch byłych prawicowych szefów MSW. Były francuski prezydent był podsłuchiwany również wtedy, kiedy rozmawiał z innymi liderami opozycji. Związane było to ze śledztwem w sprawie domniemanego finansowania jednej z dawnych kampanii wyborczych Sarkozy'ego przez libijskiego dyktatora Muammara Kaddafiego. Według tygodnika "Le Canard Enchaine", spisane rozmowy Nicolasa Sarkozy'ego z liderami opozycji przekazane zostały rządowi, a więc według wszelkiego prawdopodobieństwa również obecnemu prezydentowi Hollande'owi.

Politycy plączą się w zeznaniach

W rządzie zapanowała panika. Najpierw minister sprawiedliwości Christiane Taubira zapewniła, że przez prawie rok nic nie wiedziała o podsłuchiwaniu Sarkozy'ego i innych przywódców opozycji i że w końcu... dowiedziała się o tym z prasy. Premier Jean-Marc Ayrault oświadczył jednak, że dowiedział się o sprawie właśnie od minister sprawiedliwości. Miało się to stać jeszcze przed ukazaniem się doniesień w mediach. W odpowiedzi na to pani minister poinformowała na konferencji, że faktycznie wiedziała o sprawie od śledczych, ale nie dostała zapisów podsłuchanych rozmów.

Christiane Taubira zapewniła również, że poinformowała o sprawie premiera, ale nic nie powiedziała prezydentowi Hollandowi. Według większości komentatorów, to bardzo mało wiarygodna próba chronienia szefa państwa. Tym bardziej, że obecna głowa państwa miała niedawno powiedzieć swoim współpracownikom, że "wie precyzyjnie, co robi i mówi Sarkozy". Media alarmują, że wybuchła gigantyczna "afera stanu". Opozycja żąda  parlamentarnego śledztwa.