"To cud, to nie miało się prawa udać" - tak rosyjskie media opisują sprawę awaryjnego lądowania TU 154M na lotnisku w Republice Komi. W samolocie przestały działać urządzenia nawigacyjne i elektroniczne oraz łączność radiowa.

Na wysokości 3 tysięcy metrów wysiadły pompy paliwa, a mimo to piloci wylądowali. Maszyna wypadła z pasa i wyhamowała w lesie. 72 osobom, które były na pokładzie nic się nie stało. To trzeba umieć tak posadzić samolot w lesie - mówili pasażerowie. Przyrządy przestały działać. To w powietrzu przekazał nam kapitan samolotu. Załoga lądowała posługując się intuicją - dodają.

Nigdy nie słyszałem o takim lądowaniu TU 154 - mówi lotnik oblatywacz Ruben Jesajan. Awaria zasilania elektrycznego to wyjątkowy przypadek. Jeżeli chodzi o ten typ maszyny do tej pory nic podobnego się nie zdarzyło - twierdzi.

Tu-154 M to ten sam typ samolotu, który 10 kwietnia rozbił się pod Smoleńskiem. Przed lotem polski tupolew był sprawdzany przez ekipę ściągniętą do Warszawy z zakładu w rosyjskiej Samarze. Mechanicy usuwali awarię bloku sterowania w układzie autopilota.