Według opublikowanych z 24-godzinnym opóźnieniem niepełnych wyników niedzielnych wyborów prezydenckich w Boliwii, zwyciężył w nich obecny prezydent Juan Evo Morales, ale z przewagą, która może okazać się niewystarczająca, aby nie doszło do drugiej tury. Wyników wyborów nie uznał kandydat opozycji Carlos Mesa, a jego zwolennicy wyszli na ulicę protestować przeciwko rzekomym fałszerstwom wyborczym.

Naczelna Komisja Wyborcza poinformowała, że po tzw. szybkim przeliczeniu (quick count) 95 proc. głosów Morales miał ich 46,41 proc. a jego główny rywal, kandydat centroprawicy, Carlos Mesa 37,07 proc. Później podano jednak, że po przeliczeniu głosów oddanych za granicą przewaga Moralesa wzrosła do ok. 10 proc.

Zgodnie z boliwijskim prawem aby uniknąć ryzykownej drugiej tury wyborów w grudniu Morales musiałby mieć przewagę co najmniej 10 proc. głosów. Oficjalne wyniki wyborów mogą być podane dopiero za kilka dni.

Mimo to Morales, walczący o czwartą kadencję, już ogłosił zwycięstwo.

Mesa, który w przeszłości był już prezydentem, oświadczył w poniedziałek wieczorem, że nie uzna wyników quick count i oskarżył władze o fałszerstwa wyborcze. Nie uznajemy tych wyników, bowiem są rezultatem machinacji - powiedział Mesa na wiecu swoich zwolenników.

Wcześniej komisja wyborcza, po podaniu wyników na podstawie 84 proc. głosów, wstrzymała publikację dalszych wstępnych rezultatów bez podania przyczyn.

Agencje zauważają, że ewentualna druga tura wyborów byłaby dla 59-letniego Moralesa, lidera Ruchu na rzecz Socjalizmu (MAS), całkowicie nową sytuacją, ponieważ od 2006 r., gdy sięgnął po najwyższy urząd w państwie, ten lewicowy polityk zwyciężał zawsze w pierwszej turze.

Na słabszy niż zazwyczaj wynik Moralesa mogła wypłynąć pogarszająca się sytuacja gospodarcza 11-milionowej Boliwii oraz wysiłki szefa państwa na rzecz obejścia konstytucji i przedłużenia rządów. Przeciwnicy Moralesa wskazywali, że w 2014 r., gdy ubiegał się o trzecią kadencję, solennie obiecał, iż kadencja przypadająca na lata 2014-2019 będzie jego ostatnią.