Chiński przywódca Hu Jintao spotkał się wczoraj w Białym Domu z prezydentem Bushem. I raz jeszcze udowodnił Ameryce, że Chiny to poważny polityczny gracz z którym Stany Zjednoczone muszą się liczyć.

Wizyta była ważna, ale do przełomowych raczej nie należała. Amerykańskie tournee Hu Jintao wyraźnie pokazało, że poważne rozbieżności między Waszyngtonem i Pekinem trwają. Chodzi głównie o przestrzeganie w Chinach praw człowieka, kwestie gospodarcze, przyszłość Tajwanu, czy politykę międzynarodową.

Choć chiński przywódca mówił o woli współpracy na rzecz dyplomatycznego rozwiązania kwestii nuklearnych programów Iranu i Korei Północnej, to na ogólnikowej deklaracji się skończyło.

Hu Jintao jasno pokazał, że nie onieśmiela go Biały Dom i nie jest kolejnym zapraszanym tam petentem, ale poważnym graczem. Prezydent Bush starał się oczywiście podkreślać, że rozmowy były konstruktywne i przebiegały w dobrej atmosferze, ale zważywszy na to, że amerykański deficyt w wymianie handlowej z Chinami to ponad 200 miliardów dolarów, trudno mu się dziwić. Posłuchaj relacji korespondenta RMF Jana Mikruty:

Nie obyło się jednak bez incydentów – przemówienie Hu zakłóciła chińska aktywistka – wykrzykując, że jest on mordercą. Według ekspertów to zdarzenie położy się cieniem na całej wizycie i może ją znacząco skomplikować. Zniweczy bowiem chińskie wysiłki, by tourne Hu było znaczącym sukcesem propagandowym.