9 osób zostało rannych podczas pożaru na atomowym okręcie podwodnym "Jekaterinburg", stojącym w suchym doku stoczni w Rosliakowie koło Murmańska. Aby zdławić ogień, jednostka została częściowo podtopiona. Wczoraj podczas prac remontowych zapaliły się drewniane rusztowania i poszycie okrętu.

Rosyjski resort obrony zapewnia, że na pokładzie nie ma broni, a reaktor został przed remontem wyłączony. Promieniowanie na okręcie i wokół niego jest w normie - zapewnił kapitan "Jekaterinburga", który jest na pokładzie wraz z częścią załogi.

Od kilkunastu godzin pojawiają się sprzeczne informacje o samym pożarze. Informowano np., że ogień przedostał się na kadłub lekki jednostki, choć wykluczono rozprzestrzenienie się pożaru wewnątrz okrętu. Nie ma zagrożenia dla jego urządzeń technicznych - zapewniano. Sprawa jest jednak poważna, skoro na miejsce przyjechał szef sztabu generalnego rosyjskiej armii.

Wczoraj resort obrony zapewniał, że przed remontem ze względów bezpieczeństwa zabrano całą broń nuklearną. Gdyby jednak było inaczej, na pokładzie mogłoby się znajdować aż 16 międzykontynentalnych rakiet balistycznych z głowicami nuklearnymi.

W gaszeniu pożaru brało udział ponad 60 strażaków i 14 jednostek. Według ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych w Murmańsku, przyczyną pożaru było naruszenie zasad prowadzenia prac remontowych.

Podwodny okręt atomowy "Jekaterinburg" klasy Delta IV, zwodowany we wrześniu 1984 roku, wyposażony jest w 16 międzykontynentalnych rakiet balistycznych z głowicami nuklearnymi. Ich maksymalny zasięg to 11 500 km.