Już po pierwszych rozmowach w trakcie unijnego szczytu w Brukseli stało się jasne - ratyfikacji traktatu konstytucyjnego nie da się kontynuować. W tej sytuacji politycy zdecydowali o bezterminowym przedłużeniu tego procesu.

Data 1 listopada 2006 roku, przewidywana początkowo jako termin końcowy ratyfikacji, już nie obowiązuje - mówił premier Luksemburga Jean-Claude Juncker, którego kraj przewodniczy obecnie Unii. Nie możemy udawać, że nic się nie stało. Potrzebujemy przed kolejnymi ratyfikacjami refleksji, wyjaśnień i więcej debaty na temat konstytucji - podkreślił.

Każdy kraj ma więc podążać swym własnym rytmem; tyle tylko że niektóre państwa nie mają ochoty zrobić nawet kroku. Konstytucja nie wyjdzie już z tej zamrażarki - przewiduje brytyjski dziennik „The Times”. Europa przestaje już pedałować - ironizuje "Daily Telegraph".

A oto przykłady: szans na przeprowadzenie drugiego referendum nie widzi Holandia. Dania odwołała głosowanie zaplanowane na koniec września, nowej daty nie wyznaczono. Również Czechy i Luksemburg zapowiadają odłożenie referendów na potem.

Ale nie polski premier Marek Belka nadal opowiada się za referendum 9 października. Ponadto bardzo by chciał, aby Bruksela kazała nam zrobić referendum, bo wówczas miałby alibi w kraju. Dlaczego? Można się domyślać - zbliżają się wybory, a konstytucja to dla ugrupowań lewicowych znakomity temat wyborczy, tym bardziej że wybory odbędą się w tym czasie co referendum.

I choć konstytucja była oficjalnym przedmiotem dyskusji pierwszego dnia unijnego szczytu, to i tak w kuluarach zażarcie spierano się o pieniądze. Kompromis w sprawie budżetu na lata 2007-2013 jest bardzo odległy. Zgodnie z ostatnią propozycją Luksemburga Polska ma otrzymać co najmniej 60 miliardów euro unijnych funduszy.